„Cudowne lata” Valérie Perrin – recenzja patronacka

Przejmująca do szpiku kości, nostalgiczna opowieść o trójce przyjaciół, o przemijającej idylli dzieciństwa i najgłębszej tajemnicy – „Cudowne lata” Valérie Perrin.

ICH TROJE

„Wszyscy wybuchają śmiechem. To śmiech dzieci, które już nie chcą być dziećmi. Ale dzieciństwa w sumie szkoda…”

Było ich troje: Nina, Étienne i Adrien. Byli nierozłączni od chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy. Ona w środku, oni trzymają ją za ręce. Razem dorastali, razem dojrzewali, dzielili się wszystkim. Byli dla siebie wszystkim. Cały świat był tylko uzupełnieniem ich więzi. Nie liczył się nikt, nie liczyło się nic. Wspólna wymarzona przyszłość była w zasięgu rąk. Podobno nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Podobno… Teraz, po latach, jeden sekret po drugim zaczynają wychodzić na jaw. Czy uda się stawić im czoła i wspomnieć tamte lata?

DZIECIŃSTWA UTRACONE

Dużo emocji gotuje się w sercu po lekturze „Cudownych lat”, trudno powstrzymać te nadciągające fale. „Życie Violette” zdawało się spokojne, niespieszne, celebrujące zwyczajne życie, zwyczajny czas. „Cudowne lata” to lektura intensywna, przejmująca i rujnująca. Valérie Perrin zanurza się w przeszłości, budzi nie tylko uśpione duchy dzieciństwa, ale także uśpione demony. Wracają lepkie, rozkoszne letnie miesiące beztroski. Wracają radośnie brudne ręce, zapomniane piosenki, piasek, który zdaje się nieodłączną częścią lata. I te zapachy! Zapachy morskiej soli, gofrów, bujności traw i szalejących kwiatów. Wreszcie, dorastanie, dojrzewanie, szaleństwo hormonów i tornado wrażeń. W tym wszystkim starzy przyjaciele – wielkie obietnice i stracone złudzenia, ludzie, którzy odeszli nagle, zniknęli z tego świata. Wszystko to przytłacza nagle i znienacka, nostalgia uderza z impetem i zabiera prosto do światów bezpowrotnie utraconych.

Skończyłam lekturę „Cudownych lat” z gulą w gardle, z poczuciem kolejnej straty, końca pewnej epoki. Bolało! To niby opowieść o trójce przyjaciół. Nierozłącznych, oddanych, kochających… O ich tak zwykłych chwilach codzienności i przełomów. O bliskości, jaką dzielą. O cierpieniu, w którym się wspierają. O żalu, który pozostaje nieukojony. I tajemnicy, w której tkwią, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. I to mogłoby być tylko tyle, ale Valérie Perrin ma talent, i magią swojego pióra sprawia, że my, czytelnicy, dzielimy to wszystko z bohaterami. Każdy moment uchwycony jak w kropli bursztynu. Zatrzymany w czasie. I chcemy czy nie – powracamy do swoich przeszłości, do minionych czasów. A te powroty wcale nie przynoszą ukojenia.

I tym różnią się dla mnie „Cudowne lata” od „Życia Violette”. Chociaż dzielą tyle wspólnych motywów, chociaż można odnaleźć podobne nawiązania, to jednak najnowsza powieść Perrin nie działa kojąco. Nostalgia ma dla mnie słodko-gorzki posmak i taka jest właśnie ta powieść. Miejscami słodka i beztroska, miejscami (częściej) gorzka, bolesna, druzgocząca. Piękna i niezapomniana, ale zupełnie w inny sposób. Całkiem nie tak, jak byśmy się tego spodziewali. Co pozostaje niezmienne? Poczucie, że obcujemy z prozą poruszającą do głębi, jedną z opowieści, która zostawia swój ślad. I takie blizny mogę na sercu nosić.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Dodaj komentarz: