Melancholijna i subtelna opowieść o wszechobecnej śmierci i ścieżkach przeznaczenia w powieści Jakuba Małeckiego „Sąsiednie kolory”, które nastrojem nawiązują do „Dygotu”, „Rdzy” i „Śladów”.
„Pewnego razu poczuł, że coś w nim narasta. Wspominał młodość w ogrodzie franciszkanów i niespodziewane pojawienie się wojny. Obawiał się, że i tym razem coś zniszczy jego spokój, przekonany, że każda radość prędzej czy później zostaje zmiażdżona pod butami przeznaczenia. Później, po latach, zastanawiał się, czy to właśnie tym myśleniem nie doprowadził do takiej, a nie innej przyszłości.”
W POSZUKIWANIU DIABŁA
„Misia była od Poli o dwa lata głupsza, ale z książek Karola Maya wynikało, że w niebezpiecznej wyprawie należy mieć choćby jednego towarzysza, więc następnego dnia Pola zapytała siostrę, siedząc na gałęzi jabłoni i majtając opaloną nogą:
– Pójdziesz ze mną do Diabła?”
Czy można umrzeć z tęsknoty? Chyba można, przynajmniej z tęsknoty podobno zmarła kobieta, której trumnę ma wykonać stolarz z Koła, niejaki Krystian Dzierzba. Ale ta dziwna śmierć nieznajomej budzi w nim pytania, prowadzi myśli w nierozpoznanym kierunku. Jest lato 1926 roku i tylko pszczoły, codzienna rutyna miodobrania trzyma go jeszcze przy ziemi. W tym czasie córka Krystiana postanawia odnaleźć Diabła. To jej ostatnia nadzieja, obietnica, że spełni marzenie mamy. Wyprawa dziewczynki to znak dla przeznaczenia – ruszą tryby i przetną ścieżki. Pszczoły, kormorany, Bóg i Diabeł, miłość i tęsknota, taniec, który leczy i rozpacz, która odbiera… Letnia dziecięca przygoda odmieni wszystko i przyniesie odpowiedzi na pełne bólu pytania.
MEMENTO MORI
„Najstraszliwszym bydlęciem na świecie jest kormoran. (…) Leokadia wiedziała o tym i chciała, by wiedział o tym każdy, dlatego cierpliwie przekazywała swoje przestrogi wszystkim napotkanym osobom, i choć zwykle nie dostrzegała w ich oczach zrozumienia, wierzyła, że wreszcie ujrzą prawdę, zrozumieją, jakie zagrożenie wraz z kormoranem spadało na świat z nieba.”
Taniec ze śmiercią. Taniec z przeznaczeniem. Taniec pośród leniwie brzęczących pszczół. W końcu i pszczoły symbolizują śmierć i obroty przeznaczenia. A z przeznaczeniem mierzą się i przeznaczeniu stawiają czoła bohaterowie prozy Jakuba Małeckiego nie od dziś. Wydaje się, że śmierć to powracający motyw – cichy, niezłomny bohater jego powieści, ten, który siedzi i czeka, w końcu trafią do niego wszyscy. Śmierć naznacza ich niewidzialną skazą, a jej istnienie – i świadomość owego istnienia – są drogowskazem samym w sobie. „Sąsiednie kolory” śmierć prowadzi za rękę, znów po cichu, nie rzucając się w oczy. Tajemnicza nieznajoma umiera z tęsknoty, a jej śmierć przyciąga kolskiego stolarza. Naznaczony ciemnością zanurza się w rozmyślaniach, powoli plącze się, gubi. Jego córeczki nieświadome jeszcze roli, jaką odegrają w tej historii, ruszają na poszukiwania tego, który zna wszystkie odpowiedzi. Ale nawet sam Diabeł ma swoją historię i śmierć odgrywa w niej główną rolę. Za śmiercią podążamy kontynuując lekturę. Śmierć udowadnia, że jest tylko życie – nic prostszego pod słońcem – życie, które i tak dobiegnie końca. A to od nas zależy, czy nadzieję zbudujemy sobie sami.
„Sąsiednie kolory” to piękna, choć diabelnie melancholijna literacka przeprawa. Jedna z najbardziej przygnębiających powieści Jakuba Małeckiego, wypełniona rozpaczą i tęsknotą codzienności. Pełna wyczekiwania i poszukiwania. Rozepchana symbolami, które w sumie niewiele tłumaczą, bo nic tłumaczyć nie muszą. Powracają motywy „Dygotu”, „Rdzy”, „Śladów”. Martwi, którzy nigdy do końca nie umierają. Wspomnienia, które nawiedzają żywych. Tęsknoty, które są jak choroba zakaźna. Bogowie, diabły, księżniczki, które stąpają między ludźmi. Natura, której prawda są niezmienne, bez względu na wojny czy porywy serca. Małecki rozgląda się po swoim uniwersum, łączy kolejne nici znajomych postaci, wątki rodzinne, fikcyjne wyobrażenia. Dygocze pióro autora, dygocze jego proza, dygoczą bohaterowie. Dygot to u niego świadomość własnej śmiertelności, która łączy się z poczuciem o nieistotności istnienia. „Sąsiednie kolory” to kolejne przypomnienie, że wszyscy zmierzamy w jednym kierunku.
Napisałam kiedyś, że Jakub Małecki niczego już nie musi udowadniać i trzymam się tego twierdzenia – nie musi. Jego kolskie opowieści, czyli te, którymi powraca do rodzinnego Koła i przeszłości, kontynuują się. Wypełnione ludzkimi słabościami, tęsknotami, targane wiatrem historii tworzą jeden spójny świat. Są żywe, wrażliwe, rozpaczliwe. Są takie „małeckie” do utraty tchu. I niech takie zostaną.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem SQN.