Powieść, która zmiata z planszy, książka, która wydaje się dość niepozorna, ale pozory mogą mylić i w tym przypadku mylą jak diabli! Sarah Moss znów to zrobiła! Jej „Ciche wody” to lektura do szpiku przerażająca.
CICHE WODY
„Po co tu w ogóle podeszła? Która godzina? Światło się zmienia, letnie dni są nudne, bladoszara poświata przesącza się przez drzewa od świtu do zmierzchu, przed śniadaniem niebo wygląda tak samo jak po kolacji. Ciągle pada.”
Wyobraźcie sobie długo wyczekiwany wyjazd, zaplanowany pieczołowicie rodzinny urlop. Te kilka dni, które mają załagodzić miesiące ciężkiej harówy. Domki na kempingu, jezioro, lasy… Żyć nie umierać? A teraz wyobraźcie sobie, że przez cały ten czas pada. Dzieciaki się nudzą, dorośli się nudzą, wszyscy gnieżdżą się w gnijących domkach, z nieschnącymi ręcznikami i błotem, którego nie sposób domyć. Takie wakacje przeżywa właśnie grupa ludzi, która wylądowała na szkockim kempingu, podczas największej ulewy od lat. Nie, jest jeszcze gorzej, bo w jednym z domków co noc odbywa się dudniąca, głośna impreza i jeszcze wszyscy snują się niewyspani. A godziny mijają leniwie, napięcie rośnie…
INTENSYWNOŚĆ HURAGANU
Sarah Moss przyzwyczaiła swoich czytelników do tego, że w jej powieściach niby nie dzieje się nic, w sumie nie dzieje się za wiele, z zewnątrz wszystko wydaje się być zatrważająco normalne, nudne i zwyczajne. Ale to tylko pozory, pod powierzchnią bowiem rozgrywają się osobiste dramaty, małżeńskie rozgrywki, dziecięce nienawiści, buzujące od tych najtrudniejszych emocji. Wystarczy zajrzeć za drzwi domku, za firankę salonu, podsłuchać baraszkujące dzieciaki… Idylliczny obrazek rozmywa się, sen pryska jak bańka mydlana. I wcale nie potrzeba za wiele! Wystarczy jeden impuls, by wywołać katastrofę niezmierzoną w swoich skutkach.
W „Cichych wodach” takim impulsem jest nieustępliwy deszcz w sercu lata i nuda, która dręczy wczasowiczów. Nuda, która dźwięczy i brzęczy w powieści Sary Moss, która być może byłaby do zniesienia w dzień słoneczny i upalny, gdy każdy mógłby zająć się swoimi ulubionymi sprawami. W końcu inaczej nudzimy się, gdy można wylegiwać się leniwie na materacu, każdy w kokonie swojego relaksu i wypoczynku, a inaczej, gdy znikąd pomocy, nigdzie nie można uciec, dzieciaki krzyczą, ukochany wymyśla, a sąsiedzi urządzają libacje, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Każdy nagle zostaje z własnymi myślami, rodzą się podejrzenia, a emocje sięgają zenitu. Nagle zwykłe wyjście na zwykły obiad urasta do rangi problemu dnia. I tak, to, co zaczyna się niewinnie zaczyna gotować się pod pokrywką, zaczyna bulgotać, by wreszcie wybuchnąć z intensywnością huraganu, z siłą supernowy, która… No właśnie – co się wydarzy?
Sarah Moss wie, jak budować napięcie. Potrafi w scenach codziennej normalności wychwycić i uchwycić w słowach te momenty, w których może rozpoznać się każdy. Zniecierpliwienie, zniechęcenie, ta myśl, że chciałoby się być w jakimś innym miejscu, z innymi ludźmi. Jest matka, która woli zabiegać swoje nadwerężone serce każdego rana, niż nie mieć ani chwili wolnej, tylko dla siebie. Jest mężczyzna, który z niepokojem obserwuje swoją odchodzącą w niepamięć żonę. Jest chłopak, który szuka wytchnienia od rodzicielskich macek kontroli. I wszyscy wokół nich, stłoczeni, wymęczeni, wyczekujący podskórnie czegoś, co za chwilę ma się wydarzyć. I wydarza się, tej jednej nocy.
Myśląc o „Cichych wodach” przypomniał mi się film w reżyserii Roberta Altmana zatytułowany „Na skróty”. Tam również w pewnym momencie napięcie stawało się nie do zniesienia. Altman jednak ciągnął to poczucie, wydłużał je, podrzucał dodatkowe historie. Sarah Moss niczego nie przedłuża – dobrze wie, że nie trzeba budować opowieści objętościowo obszernych, by pokazać dokładnie, co trzeba. Kiedy przychodzi przesilenie, to już nie ma odwrotu. I niczego nie trzeba tłumaczyć. „Ciche wody” to mistrzostwo. Kolejna nieodkładalna, niepodrabialna powieść autorki.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.