„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier – recenzja

Po sześciu latach wracam do powieści Daphne du Maurier – opowieść o utraconych życiach i drugich szansach, których nigdy nie dostajemy.

LUSTRZANE ODBICIE

Angielski wykładowca John spędza urlop w uwielbianej przez siebie Francji. Jednak nie jest zadowolony ani z pobytu za granicą, ani z samego siebie i swoich dalszych planów. Czuje się wypalony, czuje się rozczarowany. I wtedy zupełnie przypadkiem na jego drodze staje hrabia Jean de Gué – lustrzane odbicie Johna, ale… To światowiec o twarzy i ciele identycznym jak Johna, niemniej innej, surowej i mrocznej powierzchowności. Pada propozycja nie do odrzucenia – Jean chce, by John zajął jego miejsce, by poczuł jak to jest posiadać rodzinę, pieniądze, nazwisko, czyli to wszystko za czym tak tęsknił i za co odpowiedzialności nie rozumiał. Po przepitej do nieprzytomności nocy John budzi się już jako Jean i na tydzień wnika w jego świat, który obróci do góry nogami.

PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA

Doppelgänger. Sobowtór. Dosłownie: podwójny wędrowiec. Według wierzeń ludowych i podań – ten drugi. Sunący za nami cień. Odbicie lustrzane. Jednak, jak to z lustrzanymi odbiciami bywa – ktoś zupełnie inny, gdy przyjrzeć się mu bliżej. Ktoś, kto sunie w ciemności, tuż obok. Ten mroczny bliźniak. O złośliwym uśmiechu. O oczach jak dna studni. Podobno dojrzenie własnego doppelgängera zwiastuje śmierć. Mówią, że to już się kiedyś przytrafiło, że może się przytrafić każdemu. Doppelgänger bowiem nigdy nie ma dobrych intencji, nawet jeśli wydaje się, że może być inaczej.

U Daphne du Maurier doppelgänger wydaje się być spełnieniem marzeniem o tym lepszym, ciekawszym i pełniejszym życiu. John nie miał nic i nikogo. Był samotną wyspą, którą krążyła bez celu, niezadowolona ze swoich własnych wyborów. Codzienność nie miała dla niego żadnych wartości i nawet podróże nie dawały mu wytchnienia. Podróże zresztą były ucieczką, wiecznym poszukiwaniem, gonitwą za czymś, czego nie sposób uchwycić. Napotkanie na drodze Jeana jawiło się jako szansa. W końcu to człowiek bogaty, wpływowy, którego rodzina chce na nim polegać. Przynajmniej tak wydawało się na początku. John – odgrywający rolę Jeana – wplątany w sieć intryg i jego rodzinnych zależności, uświadamia sobie, jak kruche są więzy, gdy nie ma zaufania, z jaką łatwością można zniszczyć ludzką duszę. Rodzina Jeana bowiem jest na progu rozpadu, tłamszona słabościami, wzajemnymi oskarżeniami, koszmarem, z którego nie ma ucieczki.

Z jednej strony można „Kozła ofiarnego” czytać niczym powieść grozy. W końcu motyw przeklętego sobowtóra idealnie się do tego nadaje. Daphne du Maurier kreuje mroczną atmosferę, rozmywa przed oczami ramy czasowe, wprowadza poczucie nieustającego niepokoju, które z naszego bohatera przenosi się prosto na czytelnika. Czujemy, że wydarzy się coś nieodwracalnego. Z drugiej zaś strony, „Kozioł ofiarny” to jedna z tych najbardziej życiowych historii. Nie ma drugich szans, nie ma przebaczenia, życie to nie bajka, to nie jest uroczy serial, w którym można zmienić się na zawołanie. Życie to cały cykl wyborów – tych lepszych i tych gorszych. To cała seria zwrotów i powiązań, które zostają z człowiekiem na zawsze. To wreszcie charakter człowieka i odpowiedzialność, od której nie można się odwrócić, od której nie można uciec.

Może się wydawać, że Daphne du Maurier zostawia nas na koniec z niczym. Może się wydawać, że pozbawia nas nawet spektakularnego zakończenia na miarę równie spektakularnej fikcji. Nic bardziej mylnego! Historią Johna i rodziny Jeana de Gué daje nam po prostu tę najbardziej gorzką lekcję z rzeczywistości. A sam „Kozioł ofiarny” po latach wydaje się nie tyle być straszny, ile zwyczajnie przygnębiający.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Komentarze do: “„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier – recenzja

  1. Magdalena K. napisał(a):

    Na długie, jesienne wieczory polecam piękną i nieco melancholijną „Grace, córkę latarnika” hazel Gaynor. Powieść oparta na autentycznych wydarzeniach z XIX wieku zrobiła na mnie spore wrażenie, właśnie z uwagi na postacie kobiet w niej zaprezentowanych. Grace Darling, Sarah, Matilda Emmerson, a później i Harriet – to ich niełatwe losy są osią powieści.
    Oto Grace, córka latarnika na angielskiej wyspie Farne pomaga ojcu w wykonywaniu jego obowiązków. Latarnia jest jej domem, miejscem pracy i całym światem. Żyje tam skromnie, spokojnie, ale do czasu. Katastrofa statku podczas szalejącego sztormu i udział Grace w niebezpiecznej akcji ratowania rozbitków przynoszą dziewczynie niechcianą sławę. Gazety rozpisują się o jej bohaterstwie, a Grace uważa, że zrobiła to, co należało do jej obowiązków. Żyje więc po swojemu, w cieniu sławy, rezygnując z wielkiego uczucia. Ale życie, nie doceniając szlachetności i uczciwości Grace, przynosi jej tylko cierpienie.
    Historia Grace to pierwszy plan czasowy powieści – lata trzydzieste XIX wieku. Za sprawą drugiej bohaterki, Matildy, przenosimy się do XX wieku. Dziewiętnastoletnia Matilda to zbuntowana przeciw ówczesnym konwenansom dziewczyna, a swój protest wyraża dość oryginalnie – będzie samotną matką. Jej rodzice, należący do tzw. wyższych sfer, by uniknąć skandalu, wysyłają ją do kuzynki Harriet, daleko, bo do Ameryki. Tam ma urodzić dziecko, oddać je na wychowanie i wrócić do rodzimej Irlandii.
    Czas spędzony w towarzystwie nieco ekscentrycznej latarniczki Harriet sprawił, że Matilda nie tylko poznała swoją przeszłość, ale przede wszystkim podjęła najważniejszą decyzję w życiu, zgodną z własnym sumieniem. Odnajduje przy okazji portret Grace Darling i odczytuje list miłosny sprzed wieku…
    “Grace córka latarnika” to moim zdaniem piękna książka, może momentami melodramatyczna, ale na pewno emocjonująca i wzruszająca opowieść o sile kobiet, o dążeniu do poznania samego siebie i wyborze własnej drogi życiowej. To także opowieść o pasji, miłości, poświęceniu, odwadze, bólu i cierpieniu. Ta trochę smutna, melancholijna historia niezwykłych, niezłomnych doświadczonych przez los kobiet, których losy łączą się w niezwykły sposób, niesie ze sobą moc emocji, a także szum rozszalałego morza, krzyk mew, obraz fal uderzających o brzeg latarni, zapach morskiej wody.. Zapraszam, wejdźcie więc do majestatycznej latarni Longstone i rozpocznijcie swoją przygodę z tą książką.

  2. Matt89 napisał(a):

    Powieść „Kozioł ofiarny” bardzo mnie wciągnęła swoją fabułą. Gdy ją czytałem pomyślałem sobie, że owa powieść mogła być inspiracją dla meksykańskiej telenoweli „Paulina”, gdyż Jean de Gue po spotkaniu Johna pomyślał, że mógłby on udawać go przed jego rodziną i znajomymi, gdy tymczasem Jean uciekłby od problemów rodzinnych i zawodowych ciesząc się urokami życia (Paola gdy spotkała Paulinę również chciała, żeby Paulina udawała ją przed jej rodziną, a tymczasem Paola mogłaby zakosztować przyjemności życia, nie zważając na problemy, z którymi zmagała się rodzina Bracho), matka Jeana, hrabina de Gue była uzależniona od morfiny, którą podawał jej syn (Paola z kolei podawała alkohol doni Piedad, babci swojego męża Carlosa Daniela), natomiast należąca do rodziny de Gue odlewnia szkła przeżywała kłopoty finansowe (w „Paulinie” rodzina Bracho musiała zmierzyć się z problemami finansowymi, które przeżywała należąca do nich fabryka ceramiki), siostra Jeana, Blanche swoim wyglądem i zachowaniem przypominała dewotkę (w „Paulinie” podobną charakterystykę miała Estefania, przyszywana siostra Carlosa Daniela), a z kolei córka Jeana, Marie-Noelle mogła być literackim pierwowzorem syna Carlosa Daniela, Carlitosa. Oczywiście największe różnice są jeśli chodzi o zakończenie książki i telenoweli. Jednakże pomimo tych wszystkich różnic lubię zarówno „Kozła ofiarnego” jak i „Paulinę”. Myślę, że jeszcze nie raz wrócę do lektury tej powieści, której daję ocenę 9/10.

Dodaj komentarz: