Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Siła tworzenia zaczyna się właśnie od wymówienia na głos nazwy, imienia, od okrzyku, który nadaje życie. Budzi człowieka do życia niczym uśpionego golema z gliny i skał, ale budzi też do życia przede wszystkim idee, bo to od nich wszystko się zaczyna. I jak niejednokrotnie udowodniono – idee są kuloodporne. Potrafią wzburzyć całe narody, wzniecić skrajne emocje. Słowa kryją w sobie prawdy i kłamstwa, a siła ich przekazu ma w sobie moc, której nie sposób oszacować. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy słowem hipnotyzują, dla których słowo to broń o mocy słonecznych wirów, a którzy właśnie dzięki słowu mogą być niepokonani, przynajmniej przez pewien czas. Ale słowa, nieodpowiednio użyte, wykorzystane przez kogoś, kto nie powinien ich używać mogą być po prostu niebezpieczne. Dlatego wielu próbowało ich chronić, chować w mroku, by nikt niepowołany nigdy nie wymówił ich na głos.
O nieskończonej mocy słowa, o księdze, która mogła zmienić oblicze świata jaki znamy i o poświęceniu, które pozwalało ją chronić opowiada niezwykły, kultowy, rewelacyjny kryminał intelektualny nie kogo innego jak Umberto Eco, czyli „Imię Róży” – opowieść o pewnym zakonie i morderstwach skrywanych wewnątrz murów. I oczywiście pułapka interpretacyjna dla niejednego obsesyjnego czytelnika.
Jak sam podsumowuje swój pomysł Umberto Eco – Miałem ochotę otruć mnicha. Jakże doskonale udała mu się ta sztuka! Osiemdziesięcioletni Adso z Melku snuje swoją opowieść z przeszłości ustami kolejnych narratorów. Jest rok 1327, a Adso ma znowu osiemnaście lat i u boku franciszkanina Wilhelma z Baskerville trafia do włoskiego opactwa benedyktynów, by tam podjąć trop mordercy i rozwikłać zagadkę, która powiązana jest ze starożytną księgą i tym samym z mroczną biblioteką zakonu. Jednak jak to u Umberto Eco bywa, wątek morderstw być może napędza całą fabułę, niemniej nie jest tutaj najważniejszy. Równolegle, na terenie opactwa rozgrywać będzie się jedna z najważniejszych dyskusji teologicznych dotyczących ubóstwa Jezusa Chrystusa, proces inkwizycji, któremu towarzyszy niemoc wypowiadanych słów i oczywiście dyskusja na temat… śmiechu. I tutaj znowu wracamy do pradawnej księgi, do biblioteki i morderstw. Krąg fabularno-znaczeniowy zamyka się.
„Dotychczas myślałem, że wszelka księga mówi o rzeczach, ludzkich albo Boskich, które są poza księgami. Teraz zdałem sobie sprawę, że nierzadko księgi mówią o księgach albo jakby ze sobą rozmawiają. W świetle tej refleksji biblioteka wydała mi się jeszcze bardziej niepokojąca. Była więc miejscem długiego i wiekowego szeptania, niedostrzegalnego dialogu między pergaminami, czymś żywym, schronieniem sił, których ludzki umysł nie mógł opanować, skarbcem tajemnic pochodzących z mnóstwa umysłów i żyjących po śmierci tych, którzy je wytworzyli albo uczynili się ich pośrednikami.”
Słowa w „Imieniu Róży” mają niewiarygodną moc. Moc tak wielką, że według niektórych powinny one być zakazane, tym bardziej jeśli niosą niepożądane dla wiary skutki w postaci podważania dogmatów Kościoła. Taką moc ma istniejąca jedynie w fazie konceptu księga, czyli drugi, zaginiony tom Poetyki Arystotelesa traktujący o sztuce komedii. Księga heretycka, która, o ile ujrzałaby światło dzienne, mogłaby niepotrzebnie zainspirować do nowego formułowania prawa Bożego. Słowo inspiruje interpretacje, a interpretacji jest tyle ilu jest interpretujących. A interpretacji boi się kościół, boją się mnisi, boi się także inkwizycja.
Samo „Imię Róży” aż prowokuje do dywagacji, do rozmyślań i poszukiwania ukrytych znaczeń. W końcu Umberto Eco, jak na wybitnego filozofa i semiotyka przystało, nigdy nie udawał, że kierował nim pewien zamiar przy tworzeniu swojej powieści – stworzenia opowieści w opowieści, nieskończonej możliwości odczytywania poszczególnych części, czy meandrowania po labiryntach słów. Czytelnik od początku ma pełne pole do popisu – począwszy od tytułu dostaje cały zestaw narzędzi potrzebnych do rozwiązywania zagadki ukrytej pośród kart „Imienia Róży” i razem z bohaterami może podjąć się wyzwania tropienia symboli ukrytych, świadomie i podświadomie, przez samego autora, a jest ich w powieści na wspaniałe, książkowe pęczki.
Dla niektórych „Imię Róży” może być napuszoną opowieścią zrozumiałą jedynie dla wytrwałych mediewistów i snobistycznych czytelników, którzy co nieco już wiedzą o literaturze, historii i filozofii – owi „niektórzy” mogą odpaść w przedbiegach, zagubieni niczym nasi bohaterowie zagubieni w labiryncie biblioteki. Dla innych natomiast będzie to jedna z najbardziej fascynujących, najbardziej niezwykłych i filozoficznych historii morderstwa na jakie natkną się w swoim czytelniczym życiu. Ginie pierwszy mnich i tylko od nas zależy, czy podążymy ścieżkami pieczołowicie wytyczonymi nam przez Eco, czy odrzucimy je i tym samym porzucimy książkę. Nie udawajmy, to nie jest lektura na jeden wieczór, ale dzieła Umberta Eco nie są przeznaczone dla czytelników, którzy pragną się spieszyć podczas czytania. Tutaj lektura czegoś od nas wymaga i dzięki temu także my możemy wymagać czegoś od niej, a uwierzcie mi – zyskujemy tego „czegoś” we wspaniałym, opasłym nadmiarze.
Sięgając po „Imię Róży” możemy być pewni, że poza doskonałą zagadką godną najlepszych twórców kryminału, od razu wyczujemy porażającą pięknem miłość do książek, do literatury w całości i do słowa, w jego samotnej, pełnej mocy formie. Taki był Umberto Eco i taki pozostanie w sercu czytelników – zachęcający do zgłębiania tajemnic, do snucia interpretacji i do dzielenia się słowem z innymi.
„Dawna róża pozostała tylko z nazwy, same nazwy nam jedynie zostały.”
Duży Buk, nic dodać, nic ująć.
O.
FABUŁA:
- W opactwie benedyktynów ginie pierwszy mnich, a po nim nadchodzą kolejne ofiary. Jest rok 1327, a Adso wraz z Wilhelmem z Baskerville stawiają czoła teologicznym dyskusjom, procesowi inkwizycji i tajemniczym zgonom. A te prowadzą do starożytnej księgi i biblioteki ukrytej pośród murów zakonu.
TEMATYKA:
- Morderstwo, Średniowiecze, kryminał, mnisi, zakon, benedyktyni, franciszkanie, teologia, filozofia, semiotyka, Umberto Eco.
DLA KOGO?
- Dla wszystkich spragnionych genialnych, niezwykłych powieści, pełnych ukrytych, skomplikowanych znaczeń i labiryntów słów, oraz opowieści, które zostają z czytelnikiem na zawsze.
*Tekst powstał we współpracy z Księgarnią Internetową Woblink. <3
„Imię Róży” czytałam dwa razy – najpierw w liceum, kiedy się chciałam zmierzyć z całą tą Wielką i Słynną Historią, przebrnęłam przez pierwsze 100 stron i potem jakoś szło, obejrzałam ekranizację (ach, Sean Connery), nawet byłam w Melku (ale tam mają bibliotekę <3) — a potem na studiach czytałam drugi raz, bo omawialiśmy rzecz na przedmiocie pt "Estetyka". Dopiero wtedy mogłam docenić cały ten rozkoszny postmodernistyczny koncept. Czasem dobrze czytać coś dwukrotnie 🙂
To faktycznie jest powieść do odkrywania przez całe życie, bo ma w sobie tyle poukrywanych konceptów i ścieżek interpretacyjnych, że pojedyncza lektura tutaj nie wystarczy. 😀
Ja czytałam „Imię Róży” w liceum przed maturą. Wtedy nie zrozumiałam za dużo, pewnie dlatego, że miałam na nią tydzień i wciśnięta między innymi lekturami nie miała szans we mnie trafić. Szczerze powiem, że można być za młodym na „IR”.
Najpierw czytałam w liceum, potem na studiach i teraz po raz trzeci – sądzę, że chyba ta powieść jest jedną z tych, które odkrywamy całe życie, tzn. nie tyle jesteśmy za młodzi (pamiętam mój zachwyt licealny), ale przy tej lekturze liczy się oczytanie i doświadczenie, a to zbieramy całe życie. 😀 Ja mówię – czytajmy kiedy tylko się da i odkrywajmy wciąż od nowa. 😀
Za moich czasów, czytelników, którzy co nieco wiedzieli o literaturze, historii i filozofii określało się mianem inteligentów, teraz to snoby, o tempora, o mores! 🙂
No właśnie…
Mrocznie i smutno się zrobiło, bo ten duch czasu jest właśnie taki wredny i nieobliczalny – wszystko się upraszcza, a ostatnio zauważyłam, że jest nowa moda na umniejszanie cudzej wiedzy i chwalenie się własną niewiedzą. Ludzie nie mają podstaw kulturowo-historycznych, nie rozumieją kontekstów, ale zamiast przyznać się do niewiedzy i uznać, że warto nadrobić zaległości, ciesżą się otwarcie z własnej niewiedzy i robią z tego swoją mocną stronę. Tak to niestety jest, jak zamiast konkretów liczą się przede wszystkim emocje.
O tempora, o mores! [zakrzyknęła echem] 🙂
P.S. A propos „oczytanych snobów” to właśnie usłyszałam ostatnio taką opinię a propos czytania „Imienia Róży” – stąd to nawiązanie w tekście.
ja mam na czytniku i na regale też jakieś wydanie mam starsze.. planuje się zabrać.. bo w sumie wstyd ale Eco nic nie czytałem.. więc na spokojnie siądę któregoś wieczora.. bo raz już nawet zaczynałem ale czułem, że to jeszcze nie ta chwila i odłożyłem.. ale Twoje przypomnienie działa jak najbardziej zachęcająco.. poza tym biblioteczka Eco zawsze na mnie robiła wrażenie https://www.youtube.com/watch?v=UoEuvgT1wBs
To faktycznie jest na dłuższy seans z książką, tak żeby się nie spieszyć donikąd 🙂 Ach! Biblioteczka Eco jest CUDOWNA! <3
Książka jest świetna! Czytałem ją w LO, ale miejscami wymiękałem, przy opisach kościoła 😀
Warto do niej powrócić po latach 🙂
Uwielbiam książkę, lubię film. Czasami wracam na zmianę: to do filmu, to do książki 🙂
To jest właśnie taka opowieść, do której się wraca. 🙂
Ale tego, że spalił ten drugi tom Poetyki to mu nie wybaczę 😉
Wolę być uznany za snoba, bo kocham ten tekst, niż pisać o nim kretynizmy. Na przykład, że „za wiele jest w nim bzdurnych opisów murów czy kredensów”. Niestety to autentyczna opinia.
Też mam dosyć pielęgnowania (i tolerowania) niewiedzy, czy nieuctwa wręcz, jako cnoty zwykłego człowieka…
Też mu nie wybaczę! 😀 I te połknięte strony!
Współczesna „krytyka” literacka niestety tak właśnie wygląda, dlatego też trzeba zawsze pozostać na poziomie, za wszelką cenę. 🙂
Cudowna recenzja i w pełni się zgadzam ta opowieść to wyzwanie, ale warto poświęcić tej opowieści czas. To perełka, której nie da się zapomnieć:-) <3 .Filmu nie widziałam i nie wiem, czy kiedykolwiek podejmę się się skonfrontowania ekranizacji z pierwowzorem. Ale do tej historii będę musiała powrócić:-)
Koniecznie obejrzyj! To piękny film i świetnie oddaje klimat powieści – nie trzeba się bać 🙂
Ja, podobnie jak niektóre komentatorki, również po raz pierwszy zaczęłam czytać tę powieść w liceum i niewiele zapamiętałam. Od kilku miesięcy mam ochotę do niej powrócić a Twoja recenzja przekonała mnie, że to dobry pomysł. Dotąd znałam Eco głównie jako autora książek akademickich, pora zgłębić literaturę piękną w jego wydaniu.:)
Wróć koniecznie do tej historii! Teraz docenisz ją podwójnie, tym bardziej jeśli znasz akademickie oblicze Eco. 🙂
To jedna z moich ulubionych książek (i to nie tylko w kategorii: książki o książkach): tyle tropów, wątków, postaci. I pomyśleć, że została napisana praktycznie przez przypadek!