Site icon Wielki Buk

Bezsenne Środy: „Enklawa” Ove Løgmansbø – recenzja

Bombla_BezsenneEnklawa

Już dawno temu małe miasteczka na uboczu cywilizacji, a wraz z nimi odizolowane społeczności straciły na swoim uroku. Kiedy to po raz pierwszy okazało się, że takie niewielkie miejsca, ograniczone w terytorium i w liczbę mieszkańców mogą skrywać niejedną, okrutną tajemnicę? Kiedy to bajeczny, malowniczy urok prowincji okazał się być co najmniej zwodniczy i to nie tylko dla przyjezdnych? Kiedy pozornie cichej, przyjaznej społeczności wyrosły kły i pazury? Pewnie od zawsze było wiadomo, że w takich miejscach daleko jest do romantycznej sielanki. Przeszłość jest tam obecna bardziej niż gdziekolwiek indziej, każdy zna swoją twarz, a sekrety jakoś nie potrafią siedzieć w ciemności zbyt długo. Zajadłe spory, spojrzenia spode łba, urazy pielęgnowane latami. Liczy się przynależność, liczy się rodzina i najbliższe otoczenie. I dla zachowania spokoju można być gotowym na wszystko, by zachować status quo.

Podobnie toczy się życie na Wyspach Owczych, jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie, które stały się miejscem akcji powieści „Enklawa”, autora polsko-farerskiego pochodzenia, czyli Ove Løgmansbø.

Hallbjørn Olsen, były wojskowy, wdowiec i ojciec zbuntowanej nastolatki, jako ostatni widzi Paulę Løkin żywą. Dziewczyna znika w niewyjaśnionych okolicznościach, pewnej mglistej nocy, gdzieś w porcie Vestmanny, a jej zaginięcie mobilizuje całą społeczność i ściąga do tego nadmorskiego miasteczka duński oddział policji, która przejmuje śledztwo. Hallbjørn nieprzypadkowo staje się podejrzanym – cierpiący na PTSD i wynikające z nadużycia alkoholu zaniki pamięci nie pamięta nic, co wydarzyło się w noc zniknięcia Pauli. Mała społeczność Farerów nabiera wody w usta, im dalej policja i media drążą temat. Co przytrafiło się Pauli Løkin?

„Mieszkańcom Vestmanny pojęcie przestępstwa było właściwie obce, nie znali go z autopsji. Zresztą podobnie było na całym archipelagu. Od 1988 roku na Wyspach Owczych doszło do jednego morderstwa, w dodatku popełnił je przyjezdny Chorwat na wyspie Suðroy.”

Sięgając po literaturę skandynawską i północną stąpamy po grząskim, niewyraźnym gruncie, bo łatwo jest tutaj natrafić na thriller, który ukrywa się pod maską powieści obyczajowej, albo na powieść obyczajową, która ukrywa się pod fasadą kryminału. I tak jest właśnie w przypadku „Enklawy”. Życie na Wyspach Owczych toczy się raczej niespiesznie, snują się mgły, a mieszkańcy Vestmanny myślą jedynie o sezonie turystycznym i o zysku jaki przyniesie. Gdzieś za zamkniętymi drzwiami dzieje się coś jeszcze, może nie do końca dobrego, a w międzyczasie trwa śledztwo, jednak bez niepotrzebnych fajerwerków, czy dramatów. Zbrodnia u Ove Løgmansbø schodzi na drugi plan, bo tutaj liczy się człowiek i relacje między bohaterami, liczy się miejsce i zamknięta społeczność, niekoniecznie sama fabuła, czy rozwiązanie podstawowego wątku kryminalnego.

Czytając „Enklawę” warto o tym pamiętać, bo o ile zaginięcie dziewczyny, sama postać Hallbjørna Olsena wraz z jego emocjami i przeżyciami, oraz bolączki lokalnej społeczności są tutaj solidną kryminalną podstawą, to samo meandrowanie po Vestmannie, odkrywanie jej tajemnic, małych kłamstw i wielkich sekretów już nie do końca może przypaść do gustu komuś, kto szukał porządnej dawki akcji. Skandynawski kryminał okazuje się elementem tła, a w zamian czytelnik dostaje obyczajową opowieść o ludziach, ich problemach, nieuleczonych ranach i o zbrodni, która przytrafiła się przypadkiem.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo… a w sumie to czemu nie?

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Dolnośląskim. 🙂

**Po więcej „Enklawy” Ove Løgmansbø koniecznie zajrzyjcie na vloga! Filmik pojawi się ok. 17:00 🙂

Exit mobile version