„Linia Serc” Rainbow Rowell – recenzja

Bombla_LiniaSerc

Znani pisarze, ci, którzy zdobyli globalną popularność, mają swoją bazę fanów i odpowiednią ilość zer na kontach, lubią od czasu do czasu eksperymentować. Sięgają po nietypowe dla siebie gatunki, rozpoczynają nowe serie i dają życie szeregom wyjątkowych na tle swojej twórczości bohaterów. Czasami zmieniają także grupę docelową swoich książek, czego doskonałym przykładem jest kryminalna seria o Panu Mercedesie, dzięki której Stephen King przebił się ostatecznie do popularnego czytelnika albo J.K. Rowling i jej kryminalno-obyczajowy cykl o detektywie Cormoranie Strike’u. Oboje udowodnili, że ich pióro potrafi naginać się i dopasowywać do odmiennego typu literatury i odnaleźli się w swojej nowej pisarskiej rzeczywistości nad wyraz dobrze.

Taką próbę podjęła również Rainbow Rowell, która znana jest ze swoich wyjątkowych i uroczych książek młodzieżowych. Jedną ze swoich najnowszych powieści, czyli „Linię serc” postanowiła dla odmiany skierować do dorosłego czytelnika, niemniej nie do końca jej się to udało.

„Linia Serc” zaczyna się tak, jak tylko romantyczne, świąteczne opowieści z morałem mogą się zaczynać – kłótnią i tymczasowym rozstaniem. Małżeńska baśniowa bańka Georgie McCool pęka i okazuje się, że od dłuższego czasu jej szczęście było pozorne, a idealny dom z mężem w roli najlepszego przyjaciela i dwójką uroczych córeczek stanowił jedynie iluzję. Georgie musi zostać w pracy na Święta Bożego Narodzenia, by móc doprowadzić wymarzony projekt do końca, a zrozpaczony mąż zabiera dzieci i obrażony wyjeżdża do swojej matki gdzieś w Omaha. Georgie zamiast skupić się na projekcie i wykorzystać czas, który mogła poświęcić rodzinie, popada w swoistą depresję i zagubiona w czasie i przestrzeni traci grunt pod nogami. Wieczory spędza ukryta u matki i tam, w szafie swojego dawnego pokoju znajduje żółty telefon stacjonarny, a ten pozwala jej cofnąć się w przeszłość.

Okładkowy160

Sam zarys fabularny „Linii Serc” sam w sobie nie jest zły i może zaintrygować czytelnika, który szuka niebanalnych, ciepłych historii miłosnych. Z początku może się nawet wydawać, że ta powieść spełni te oczekiwania, poczujemy magię i wpadniemy w szalony świat bohaterów. Nic bardziej mylnego, bo po pierwszym rozdziale okazuje się, że fabuła rozmywa się w schematycznych dialogach, ni to dorosłych, ni to młodzieżowych, w płaskich bohaterach i przewidywalnej do bólu historii, z której niewiele wynika, poza uproszczonym morałem o tym, by nie stawiać pracy ponad rodziną. Taki morał być może był odkrywczy w latach osiemdziesiątych, kiedy królowała kultura yuppies, ale dzisiaj jest wtórny i nie robi właściwego wrażenia.

Niestety, aby zrealizować swój koncept „podróży w przeszłość” Rainbow Rowell potrzebowała dorosłych bohaterów, po latach wspólnych wyborów, doświadczeń i dojrzałej miłości. Tym samym musiała przekroczyć swoją barierę bezpieczeństwa i zbudować prawdopodobną rzeczywistość opartą o zupełnie inne więzi niż zazwyczaj, a tutaj pojawił się podstawowy problem – zabrakło realistycznych, żywych bohaterów, bo zarówno Neal, jak i Georgie wydają się być wyjęci z kontekstu. Nie chcę ujmować talentu Rainbow Rowell, ale niestety opisywanie dorosłego życia nie jest jej mocną stroną. Aż dziw bierze, że głównymi bohaterami jest para pod czterdziestkę, bo od początku do końca zachowują się niedojrzale, a ich związek opisany jest w taki sposób, jakby pisarka nie wiedziała, jak rozmawia i zachowuje się na co dzień wieloletnia para. Przełożyła tak dobrze sobie znane relacje dorastającej młodzieży na dorosłych i ostatecznie całość jest chaotyczna, pozbawiona realizmu i miejscami śmieszna.

Szkoda, że pomimo fabularnego potencjału pisarce nie udało się w „Linii Serc” ukazać na swój jedyny, uroczy sposób dojrzałego związku między kobietą a mężczyzną. W zamian czytelnik otrzymuje przeciętną, opartą głównie na średniej jakości dialogu powiastkę i związek bohaterów widziany z dystansu, jakby oczami osoby, która nie miała w swoim życiu tego typu przeżyć. O ile lektura „Fangirl” i „Eleonory i Parka” była przyjemnością idealnie nakierowaną na czytelniczą młodzież, to tutaj przyjemność skończyła się po pierwszym rozdziale.

Należy dodać, że w tym przypadku nie wiadomo nawet do końca do kogo skierowana jest „Linia Serc”. Odnoszę wrażenie, że dorosły czytelnik nie ma za bardzo czego szukać dla siebie w tej historii, podobnie jak czytająca młodzież, chyba że uwielbienie i sentyment dla samej autorki przeważy szalę i przekona do sięgnięcia po książkę. Rainbow Rowell potrafi snuć sympatyczne, urocze opowieści i udowodniła to niejednokrotnie, jednak tym razem to nie było to.

O.

NaSKróty

FABUŁA:

  • Ona musi zostać w domu na Święta, aby dokończyć projekt marzeń, a on, obrażony, zabiera ich córeczki i wyjeżdża do matki. Ona zamiast pracować popada w dziwne osłabienie i rozmyśla o tym, co poszło w ich małżeństwie nie tak. W domu rodzinnym, w szafie znajduje stary telefon stacjonarny i odkrywa, że może połączyć się ze swoim mężem w przeszłości.

TEMATYKA:

  • Podróż w przeszłość, rodzina, Boże Narodzenie, rodzina ważniejsza od pracy.

DLA KOGO?

  • Dla zatwardziałych fanów Rainbow Rowell, dla tych, którym niestraszne banalne, schematyczne opowiastki świąteczne, dla dorosłych czytelników o młodych sercach.

*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Internetową Woblink. <3

PodziękowanieWoblink

**Po więcej „Linii Serc” Rainbow Rowell koniecznie zajrzyjcie na vloga! 

Komentarze do: “„Linia Serc” Rainbow Rowell – recenzja

  1. Iara napisał(a):

    Dotąd trafiałam na pozytywne recenzje tej książki, nawet rozważałam jej zakup, ale w samym opisie coś mi mówiło, że to jednak pospolita opowieść. A teraz bardzo się cieszę, że jej nie kupiłam. Przeczucie tym razem mnie nie zawiodło.:D

  2. agafrankblog napisał(a):

    Uuuuu, to już sama nie wiem 🙂 Skuszona okładką i kilkoma pozytywnymi recenzjami, miałam ochotę przeczytać. Ale może szkoda czasu. Jest tyle książek lepszych, a czasu tak mało na czytanie.

  3. Roksana napisał(a):

    Od dłuższego czasu zastanawiałam się, czy dać Lini serc” szansę . Ale Twoja recenzja przeważyła szalę i chyba sobie odpuszczę. Tak jak wspomniałaś ” Eleonora i Park” była dobrą opowieścią, miała w sobie takie elementy urok, które pamiętam z cudownych opowieści młodzieżowych polecanych mi przez najbliższe osoby. W ” Fangirl” ujmuje ciepło historii. Nie ma tam ” nic na siłę”.

  4. Sabina napisał(a):

    O NIe! nie ten post…. pomyliłam książki ups… komentarz miał być do recenzji książki pt. Córka Piekarza …

Dodaj komentarz: