Site icon Wielki Buk

Kryminalnie Bezsenne Środy: „Pięć dni ze swastyką” Artur Baniewicz – recenzja

Bombla_PięćDni

Wojna miewa różne oblicza, a jej pełny obraz rysują subiektywne wizje poszczególnych stron. Wojna widziana oczami katów, wojna widziana oczami ofiar. Wojna jako walka o terytorium, wojna jako walka o władzę. Wojna polityczna, wojna ekonomiczna, wojna, która zamienia się w zbrojny konflikt, wprowadza czołgi na spływające krwią ulice. Paradoksalnie nie liczą się w takich okolicznościach ludzie, liczy się efekt końcowy. A to właśnie ludzie stanowią serce konfliktu, to od nich wszystko zależy. Ich sentymenty, animozje, ich miłości, czy nienawiści to jest to, co ostatecznie zaważy w finałowej rozgrywce. Obraz drugiej wojny światowej jest raczej w jednoznaczny sposób ukazywany w kulturze – terror nazizmu, bohaterscy opozycjoniści, potworność Holokaustu… A przecież wystarczy zgłębić niektóre opowieści i z łatwością zobaczyć, że nic nigdy nie jest czarne lub białe, a odcienie szarości są w końcu tym, co tworzy historię.

W tej szarej strefie wojennego cienia kryminalno-sensacyjną fabułę umieścił Artur Baniewicz w najnowszej powieści „Pięć dni ze swastyką”, dając nowe, przewrotne spojrzenie na temat, zdawałoby się, tak szeroko już omówiony w kulturze.

Rok 1942, koszmar wojenny trwa. W niewielkiej wsi pod Kielcami zamordowany zostaje niemiecki żandarm, co oznacza jedno – ktoś będzie musiał za to zapłacić, a odwet będzie krwawy. Były policjant, dzisiaj najemnik za dobre pieniądze, Paweł Bujnicki zostaje wezwany przez niejakiego Bruna Lustenbergera, przełożonego zabitego Niemca, który składa mu propozycję nie do odrzucenia. By rozwiązać zagadkę morderstwa mają pięć dni, staną ramię w ramię, by ochronić to, na czym im najbardziej zależy.

„Pięć dni ze swastyką” to nie jest taki typowy kryminał, do jakiego przyzwyczaili nas inni twórcy gatunku. Artura Baniewicz wyłamuje się ze schematów i raczej tworzy sensacyjną opowieść z morderstwem, wojną i miłością w tle. Chociaż od wojny nie można tutaj w żaden sposób uciec i wysuwa się ona na pierwszy plan. Druga wojna światowa widziana oczami Artura Baniewicza to ludzie, którzy nie są dobrzy i źli, a raczej źli i gorsi. Gotowi zrobić wszystko, by przeżyć, nawet poświęcając tych, którzy są im bliscy. To skrajne postawy, nietypowe okoliczności i uczynki, którymi  nie kieruje moralność, tylko zysk i pragnienie przetrwania za wszelką cenę. W czasie wojny nie ma tabu, nie ma świętości – wszystko i wszystkich można poświęcić i zniszczyć. Co więcej, nawet wróg może być przyjacielem, gdy sprzyjają temu warunki i znajdzie się wspólny cel. Zło nie ma tu diabelskiego oblicza, może dawać szansę tam, gdzie nie ma już innego wyboru.

Artur Baniewicz miał świetny pomysł, wykreował intrygującą, wciągającą fabułę, która zdecydowanie odbiega od schematów wojennych opowieści, a jednak od czasu do czasu coś tutaj zgrzyta. Całość bywa miejscami przegadana, narracja o tak sporej fizycznej objętości niepotrzebna. Ilość wątków mogłaby zostać ograniczona, a tak jest ułożona w porządku niemal serialowym, jakby przygotowana pod scenariusz możliwej ekranizacji, gdzie przemyka wielu bohaterów, czytelnik napotyka wiele historii i tyleż rozterek. Te pomniejsze wady nie zaburzają jednak płynności „Pięciu dni ze swastyką”, bo trzeba przyznać, że fabuła pędzi wartko, a całość zaskakuje i zostaje z czytelnikiem na dłużej.

To jedna z tych kryminalnych historii, która pozostawia po sobie intrygujący posmak, daje do myślenia, a jej lektura w nieoczywisty sposób satysfakcjonuje.

Kryminalne TAK dla: niesztampowej fabuły, dla moralnej dwoistości, dla porzucenia utartych schematów i obrazu wojny, która obala mity o bohaterach.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK. <3

**Po więcej „Pięciu dni ze swastyką” zapraszam na vloga! 

Exit mobile version