To przytrafiło się w wyimaginowanym Krakowie, ale pewnie mogłoby przytrafić się w każdym innym mieście. Chociaż to na pewno musi być Polska. I musi też być smog. Smog gryzący, otumaniający, hipnotyzujący. Taki smog niczym stan umysłu. I ta atmosfera specyficzna, takiej snobistycznej, artystycznej wioski w centrum miasta. Nie, to musi być w takim razie Kraków, nie ma innej opcji. Niech będzie. Kraków przyszłości bez przyszłości, portret topograficzno-społeczny, surrealistyczne odbicie z tej Drugiej Strony Lustra, który rozpoznają tak stali bywalcy, jak i zasiedziali mieszkańcy. Kraków, w którym pojawi się gang bez palców, gdzie epidemia wcale nie jest epidemią, a człowiek może zniknąć, jakby nigdy nie istniał.
Takie groteskowe, pokrywające się glonami miasto przytrute metaforycznie i całkiem dosłownie znajdziemy w dystopijnej powieści krakowskiego pisarza, dziennikarza i właściciela Pięknego Psa (który jeszcze się tutaj pojawi) Macieja Piotra Prusa Przyducha.
tymczasem radio przekazuje komunikat o zanieczyszczeniu powietrza i apel o niewychodzenie z domu. Ja wychodzę i wpadam w chmurę smogu. Po kilku metrach oddech staje się krótszy, a serce przyspiesza. Na ulicach mało ludzi, zrobili się czujni. Podczas ostatniego alarmu smogowego liczba zgonów wzrosła o sto procent.
Wszystko zaczyna się i kończy w barze, bo gdzieżby indziej. W krakowskim barze o nazwie Piękny Pies. A przy barowym stołku barowa ćma Filip Front. Legendarny, nieuchwytny, wiecznie w rozjazdach reżyser, pisarz, twórca scenariuszy. Każdy chciałby go poznać, ale nikt nie wie jak wygląda. Rozpoznają go jedynie nieliczni życiowi nieudacznicy, którym marzy się wejść w jego skórę, do jego mieszkania, pożyć jego życiem. Niektórym to się udaje, a wtedy gubią siebie i w lustrze tracą swoją twarz.
Przyducha to krakowskie ulice, zaułki i dzielnice spowite brudną mgłą, obtoczone smogiem, zatopione w trującej chmurze, z której nie ma ucieczki. To mieszkańcy przemykający pod zszarzałymi, zatęchłymi murami, otumanieni, jak te ryby w akwarium. Blade twarze o niezdrowej poświacie, oczy, w których nie widać tlącej się nadziei, urywany oddech i serce, które bije na alarm. Ciągle na granicy życia i śmierci. Tlen ucieka, a śnięte postacie krążą po swoich wydeptanych, powielających się tropach. Od nijakiego, niewywietrzonego mieszkania z posmrodkiem dymu papierosowego, przez chodniki zasyfione odpadkami, odchodami, pozostałościami życia, po bary jak Piękny Pies, który zdaje się być kotwicą w krainie dziwności. Nie wiadomo już, czy to tylko Kraków, czy to cała Polska, bo dzielnice zdają się powiększać do niebotycznych rozmiarów, to znowu kurczyć do wielkości pestki, a za chwilę zaczną znikać w chmurze absurdu, jak w jakiejś parodii Twin Peaks.
Maciej Piotr Prus, niczym zwiastun zagłady, przewiduje mniejsze i większe końce świata, upadek rzeczywistości, samobójstwo całej cywilizacji. A wszystko to w Krakowie wyolbrzymionej codzienności, gdzie twarze zlewają się w jedną, gdzie imiona nie mają specjalnego znaczenia i tak naprawdę to wszystko jedno, czy ktoś pojawia się, czy znika. Przyducha to fascynująca dystopia posypana czarnym humorem, owinięta w kołdrę z czarnego smogu, groteskowa w swoim dramatycznym miejscami wydźwięku. Biurokratyczne piekło, miejskie więzienie, administracyjna sieczka życia podbita podszewką ze strachu i inwigilacji. A każdy drugi człowiek to opuszczony dawno kokon, w którym chciałoby się schować, ale w poniewczasie odkrywa się, że to wydmuszka, pustka jak każda inna, z której kolejna wyimaginowana ćma barowa, senny artysta uciekł dawno temu, a może w ogóle nie istniał.
I tak to się zawsze kończy mówi Karolina. Jest późne popołudnie, siedzimy w Pięknym Psie przy barze, jest pusto. Zawsze się kończy jakąś rozpierduchą i nie możesz tego przewidzieć.
O.
*Tekst powstał we współpracy z Korporacją Ha!Art. <3
**Zapraszam na filmik!