W Runie Vera Buck połączyła powieść historyczną, pełną przerażających medycznych faktów epoki, z pełnym tajemnic dreszczowcem, tworząc iście fascynującą mieszankę gatunków dla wszystkich miłośników opowieści (niemal) prawdziwych.
Melancholiczki i histeryczki. Tak oto rozróżniano kobiety ze względu na ich psychiczne przypadłości w epoce, która zapoczątkowała współczesną neurologię i psychiatrię. Wtedy jednak nikt nie myślał o wygodnych kozetkach, uspokajających tonikach i terapiach wyciszających, ale eksperymentowano na kobietach ile się dało, wyciągając z dokonań ówczesnej medycyny tyle, by wynik zawsze szedł o krok dalej, by możliwy był postęp. O ile z melancholiczkami ze względu na ich apatię sprawa była w miarę prosta, to z histeryczkami nie było już tak łatwo. Epileptyczki, kobiety z maniami, schizofreniczki, kobiety z tikami nerwowymi i napadami nerwic stanowiły łatwy cel owych eksperymentów, jeśli tylko trafiły do zakładu. A tam czekały ich terapie, od których współczesnemu czytelnikowi włos może zjeżyć się na głowie
Paryż, rok 1884. Doktor Jean-Martin Charcot jest światowej sławy neurologiem w szpitalu La Salpêtrière w Paryżu i tam, w zaciszu swojej kliniki, przeprowadza eksperymentalne zabiegi i terapie na tzw. histeryczkach, czyli kobietach według ówczesnych standardów ogarniętych obłędem. Na jego pokazy, podczas których spętane i przygniatane ciężarami kobiety wiją się w epileptycznych konwulsjach, przybywają specjaliści z całego świata. Nic nowego pod słońcem tak nieetycznie wyglądają początki neurologii w XIX wieku. Jori Hall, młody student medycyny, dostrzega dla siebie okazję, by wybić się ponad innymi i uzyskać stopień lekarza, kiedy na oddział trafia mała dziewczynka zwana Runą, która opiera się wszelkim terapiom stosowanym w La Salpêtrière. Jori wpada na pomysł, by przeprowadzić iście nowatorski zabieg usunie chorobę operacyjnie, dokonując go na samym mózgu pacjentki.
Francuski szpital psychiatryczny La Salpêtrière w Paryżu podobnie jak brytyjski, legendarny już Bedlam w Londynie, przez dziesięciolecia swojego istnienia były świadkami koszmarnych eksperymentów, jakich poddawano przebywających w ich murach pacjentów. Vera Buck nie musiała szukać głęboko, nie musiała nic zmyślać, bo wystarczyły źródła historyczne, które zapewniły jej powieści potwornych opisów, a jej bohaterki skazały na wymyślne, wyrafinowane cierpienia. Nawet doktor Jean-Martin Charcot jest prawdziwy, zwany dzisiaj ojcem neurologii. Swoimi badaniami nad psychiczną kondycją ludzką, podpartymi latami prowadzonych terapii, dokonał nie lada przełomów w leczeniu i tym samym przeszedł do historii medycyny, inspirując nawet Zygmunta Freuda. Ile kobiet wycierpiało męki, ile pacjentek już nigdy nie miało szansy na normalne życie to nie miało większego znaczenia w perspektywie lekarskiego postępu
Gdyby Runa Very Buck nie była fascynującą, mroczną powieścią historyczną, to byłaby kolejnym artykułem naukowym, po który sięgnęliby jedynie zainteresowani tematem. A w ten sposób, wprowadzając pełną tajemnic fabułę, która spójnie otacza fakty historyczne, umożliwia niemym uczestniczkom wydarzeń w La Salpêtrière poruszyć serca szerszej widowni, sięgnąć po ich sumienia z perspektywy minionych lat. Runa to mocna lektura, niekoniecznie przyjemna, która przeraża i smuci. Aż trudno czytelnikowi uwierzyć, że do podobnych czynów dochodziło kiedyś na porządku dziennym, nikt ich nie kwestionował, ba, traktował jak coś zwyczajnego, ot, kolejny krok ku lepszej przyszłości. Jakim kosztem? Czytając powieść Very Buck pamiętajmy o tamtych ludziach, pamiętajmy o kobietach, którym nie dane było wyzwolić się z łańcuchów, pamiętajmy, że żaden postęp nie obywa się bez ofiar.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Initium. <3
**Zapraszam na film i KONKURS!