Świnia, Wyrywacz rogów i Kartki wyrwane z podróżnego dziennika to wszystko co najlepsze u Edwarda Lee, wszystko, co możemy odnaleźć w jego twórczości i przepaść w niej bez reszty (lub odejść w innym kierunku).
Kto nigdy jeszcze nie spróbował i nie zasmakował w horrorze ekstremalnym, ten najpewniej dobrze zrobił, bo to gatunek specyficzny, nie dla każdego, tylko dla tych, którzy gotowi są przekroczyć granice wyobraźni, dokonać swoistej czytelniczej transgresji i skierować wzrok w stronę prawdziwego piekła. Dlatego zawsze powtarzam, że z tym podgatunkiem grozy jest tak jak z operą jedni z obrzydzeniem odwrócą głowy, przełykając gorzkiego pawia, a inni pokochają go już od pierwszych chwil, od pierwszych strumieni krwi, od pierwszych opisów makabrycznej jatki, od pierwszych opisów przerysowanej przemocy. Bo ten absurdalny nadmiar, chorobliwy przesyt i groteskowa ekstrema są tu potrzebne, by przekroczyć granice, by przełamać wszelkie tabu, ale też, aby mrugnąć do czytelnika, że to tylko taki żart, to nie dzieje się naprawdę, no może gdzieś w ciemnym lesie, gdzieś na zapomnianym zadupiu.
Każda z trzech wspomnianych tu opowieści Edwarda Lee to trzy charakterystyczne kierunki jego twórczości, nieco odmienne, ale wszystkie zmierzające do tego samego wniosku.
W Wyrywaczu rogów główny bohater powraca na rodzinne rancho w Dakocie, by na nowo odkryć swoją osobowość białej hołoty i stawić czoła istotom nie z tego świata. Istotom mitologicznym, do których Lee często w swojej twórczości powraca, czyli do Minotaura i Pazyfae, jak chociażby w Minotauress (recenzja TUTAJ). To white trash gothic jak się patrzy, którego bohaterowie pozbawieni są jakichkolwiek hamulców moralnych. Eksperymentują z kazirodztwem, alkoholizmem, narkomanią, zoofilią oraz innymi intrygującymi zjawiskami nieczęsto rozpatrywanymi przez zwykłych, cywilizowanych w pełni ludzi.
Kartki wyrwane z podróżnego dziennika to tajemniczy rękopis H.P. Lovecrafta, wspomnienie Samotnika z Providence i jego przedziwnej przygody w przydrożnym show dla dziwolągów. To przede wszystkim hołd złożony legendzie weird fiction, ale hołd z przymrużeniem oka, jak to u Lee zawsze bywa. Pisany z perspektywy Howarda ma w sobie coś nieokrzesanego, coś, co tłamsi wizerunek świętoszkowatego pisarza, uczłowieczając go w oczach czytelnika i deprawując jednocześnie.
A Świnia to tak naprawdę dwie opowieści połączone w intrygującą całość, czyli tytułowa Świnia, której akcja rozgrywa się w latach 70. w pewnym domu, gdzie króluje i baluje ówczesny baron zakazanej pornografii wraz ze swoją świtą, oraz Dom, którego akcja rozgrywa się lata później, a który opowiada o owym nawiedzonym już domu ze Świni, w którym działy się niewyobrażalne rzeczy. Niewyobrażalne i tak skrajnie obrzydliwe, że nawet bohaterowie traktują całe doświadczenie, jak koszmar, o którym należy zapomnieć, żeby nie zwariować.
Nie będę ukrywać każda z tych niedługich opowieści to skok na głęboką wodę i jak na pierwszy raz może się okazać, że czytelnik zatonie w morzu nieprzyjemnych wydzielin. W swojej budowie zarówno Świnia, Kartki wyrwane z podróżnego dziennika jak i Wyrywacz rogów przypominają nowele, krótkie powiastki, a to sprawia, że są skondensowane do esencji w stylu Lee, pozbawione rozbudowanej fabuły, raczej dające przedsmak tego, co ciekawski czytelnik będzie mógł odkryć później w jego doskonałych nomen omen powieściach jak Ludzie z bagien (recenzja TUTAJ), Bighead (recenzja TUTAJ) czy Golem (recenzja TUTAJ). Powtarzam, że na szczęście Lee jest na tyle płodnym pisarzem, że każdy czytelnik lubujący się w gore znajdzie coś dla siebie. Początkujący niech podejdą ostrożnie, z założeniem, że to może być zbyt wiele po pierwszym zdaniu Świni od razu się zorientujecie, czy to już, czy musicie trochę poczekać. Ale jeśli już jesteście koneserami gatunku, to wiecie, czego się spodziewać łapcie! Ubawicie się i ubabrzecie po pachy, przecież właśnie tego szukaliście!
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo pławię się w obrzydliwości.
O.
*Za możliwość patronatu dziękuję Wydawnictwu Dom Horroru! <3
**Zapraszam na film i KONKURS!