Miejska legenda ożywa i zamienia życie bohaterów w psychodeliczny koszmar w Zimnej fali Jarosława Klonowskiego.
Kto spędził dzieciństwo na miejskich ulicach, pośród blokowisk, zaułków i ulic lat 90., ten z pewnością pamięta te wszystkie dziwaczne legendy, które dzieciaki powtarzały, trzęsąc się ze strachu. Czarne samochody porywały dzieci. Handlarze organów polowali na dyskotekach. W opuszczonych piwnicach ożywało zło. Nocami aż trudno było czasami zasnąć, a lampka na stoliku nocnym dawała jedynie namiastkę bezpieczeństwa. Z czasem każdy dorastał, legendy okazywały się bujdą dla maluchów i przygotowani na szarość codzienności przenikaliśmy w dorosłość. A gdyby te opowieści okazały się jednak prawdą?
Wszystko zaczęło się przed laty w Bydgoszczy. Trójka licealistów nieco oderwanych od rzeczywistości postanowiła nakręcić film o bezdomnych. Jednak wkrótce wpadli na trop kogoś, kto siał postrach nawet pośród mieszkańców śmierdzących, zapadłych melin bohaterka miejskiej legendy zwanego Żrącym. Chłopaki nie poddali się, kręcili film, nagrywali wywiady, ale nie zauważyli, że w międzyczasie ktoś zbliżył się do nich za mocno, ktoś, kto powinien trzymać się od nich z daleka. Przy montażu okazało się, że ich taśmą ktoś manipulował, ktoś dorwał kamerę i śledził każdy ich krok, a potem pojawił obraz mordowanej dziewczyny. Od tej pory nic już nie było takie samo, niebezpieczeństwo czaiło się na każdym kroku. Wkrótce zginął jeden z nich, a jego śmierć zwiastowała początek prawdziwego koszmaru.
Jarosław Klonowski potrafi zbudować atmosferę czającego się niepokoju. Obudzić to poczucie, że ktoś nas śledzi, warto obejrzeć się za siebie, zobaczyć cienie na granicy wzroku. W Zimnej fali największe wrażenie robi właśnie ten zaułkowy, brudny klimat melin Bydgoszczy, która nie do końca Bydgoszczą jeszcze jest, a w zasadzie i jest i nie jest jednocześnie. Rzeczywistość jakoś tak rozmywa się na krawędziach, odbicia prawdziwego świata nakładają się na siebie, a to sprawia, że niczego nie można być pewnym. Ta psychodeliczność i niepewność to najmocniejsze strony tej powieści i Jarosław Klonowski po mistrzowsku nimi manipuluje. Chociaż miejscami potrafi być też nadgorliwy przedobrza swoje sceny, za bardzo chce przerazić, przekracza pewną barierę i upragniony efekt pęka jak bańska mydlana. Wystarczyłoby zatrzymać się wcześniej i wtedy byłoby idealnie.
W świat Zimnej fali warto wskoczyć z impetem raz, a dobrze, bez ociągania się i wtedy najlepiej odczujemy ten ponury, betonowy, miejski, meliniarki klimat. Przypomniały mi się ponure obrazki z dzieciństwa, jak rozciągnięte w nieskończoność, podśmiardujące zsypami korytarze wieżowców, terkoczące windy i migające żarówki w piwnicach, w których nie wiadomo, czy ktoś się czaił czy to tylko działała moja wybujała wyobraźnia. Jarosław Klonowski wie, jak przywołać tamte obrazy i wie, jak zamienić je w koszmary dorosłości.
Zimna fala to taka groza, która nie przechodzi gładko przez gardło, ale zadziwia i zasadza ziarnko niepewności. Polski horror niezmiennie pozytywnie mnie zaskakuje!
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo czarna wołga sunie w mroku
O.
*Zimną falę upolujecie na stronie Wydawnictwa Dom Horroru. <3