„Wielka podróż małego Mila” Norton Juster – recenzja

Jedna z najbardziej inteligentnych, błyskotliwych, ponadczasowych powieści dla młodszego czytelnika w mistrzowskim przekładzie Michała Kłobukowskiego – „Wielka podróż małego Mila” Nortona Justera. To remedium na dziecięce pogubienie, znudzenie i nicnierobiozę, która ma szansę wyciągnąć z marazmu nawet tych najbardziej opornych.

„Był raz chłopiec imieniem Milo, który nie wiedział, co ma ze sobą począć.”

WIELKA MAŁA PODRÓŻ

„A najgorsze – dodał ze smutkiem – że zupełnie nie mam co robić, nigdzie mi się nie chce iść i niczego oglądać.”

Milo nudzi się. Nudzi się boleśnie, dręcząco, a czas dłuży mu się w nieskończoność. Wtedy jednak do jego rąk trafia tajemnicza paczka, a w niej? Wielka przygoda! I tak Milo trafia do krain odległych i nieznanych, w których pozna między innymi Księcia Kwintesencji i doktora dysharmonii, zaprzyjaźni się z kudłatym Taktykiem, odwiedzi nieprzyjazny jakiemukolwiek działaniu Marazm czy oddany liczbom Liczburg. A nawet ruszy na ratunek dwóm księżniczkom, od których zależy spokój i harmonia całej krainy – Księżniczki Ważkich Rozmyślań zwanej Rozwagą oraz Księżniczki Radości i Dobrych Rad zwanej Radą, nie inaczej. Czy uda się Milowi odnaleźć remedium na swoje dziecięce bolączki?

REMEDIUM NA NUDĘ

Bożyszcze, gżegżółka, bulwersujący – oto wyrazy, które wystawiłabym na Jarmarku Słów w Krainie Leksykonii i mam przeczucie, że zarobiłabym krocie. Mały Milo z pewnością zaskoczony był ogromem słów, natłokiem zdań, całym tym szalonym harmidrem, w którym przyszło mu uczestniczyć. A przecież to był dopiero początek tej wielkiej przygody, tej wielkiej niezapomnianej podróży. Podróży, która może zaskoczyć niejednego młodszego i starszego czytelnika! Norton Juster stworzył w końcu opowieść arcy błyskotliwą, wypełnioną po brzegi inteligentną grą słów, miejscami przewrotną, w całości pokręconą, taką, od której trudno się oderwać, nie ma w niej bowiem nic oczywistego.

„Wielka podróż małego Mila” przypomina tym samym wlot do pełnej absurdów Krainy Czarów znanej z powieści Lewisa Carrolla, w której nawet podstawowe prawa czasu i przestrzeni zdają się zaburzone, a każdy kolejny krok prowadzi ku jeszcze większym zaskoczeniom. Milo odwiedza miasta, miasteczka, wyspy, krainy pełne zagmatwanych, wieloznacznych obrazów. To do czytelnika należy interpretacja, to czytelnik ma przeniknąć ten świat, to wyobraźnia czytelnika ma pracować na najwyższych możliwych obrotach. Norton Juster wymaga od czytelnika tyle, ile daje od siebie, a daje naprawdę sporo, bombardując chłonny dziecięcy umysł skojarzeniami i zagadkami, podrzucając symbole i pokrętne metafory. Ta powieść to zagadka, to szaleństwo, to podróż, która nawet nieostrożnego dorosłego może zbić z tropu.

„Wielka podróż małego Mila” ma już ponad sześćdziesiąt lat, wciąż jednak pozostaje jedną z tych lektur, tych opowieści, które nie starzeją się ani trochę. Zarówno jej treść, jak i płynące spomiędzy kart przesłanie są absolutnie uniwersalne i sądzę, że mają moc, by wywabić z marazmu niejedno znudzone sobą dziecko. Warto przyznać jednak, że to lektura miejscami niełatwa, wymagająca, budująca i odpowiadająca na pewną dojrzałość. Wykonanie jest mistrzowskie, a przekład na tyle rozkoszny, że docenią go wszyscy miłośnicy zawiłych słowotwórczych cudeniek.

Dla mnie to perełka literatury dziecięcej (dla dzieciaków 10-12 lat), którą docenią też dorośli czytelnicy. Bez dwóch zdań.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Kropka.

**Zapraszam na film i na KONKURS!

Dodaj komentarz: