Bezsenne Środy: „Święte miejsce” James Herbert – recenzja

„Święte miejsce” Jamesa Herberta – niesamowita opowieść o objawieniach maryjnych w pewnym brytyjskim miasteczku i o dziewczynce, która owe miasteczko odmieniła.

ŚWIĘTE MIEJSCE

„Jakieś szaleństwo ogarnęło Banfield i łatwo zrozumieć dlaczego. Po raz pierwszy w historii świat zwrócił na nie uwagę.”

Banfield to jedno z wielu niewielkich, nieciekawych brytyjskich miasteczek, które nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Teraz jednak jest szansa, by stało się drugim Lourdes! Jedenastoletnia Alice doznała objawienia – na polu w okolicy miejscowego kościoła ujrzała Matkę Boską. Co więcej, dziewczynka została uleczona przez zjawę. Zresztą, nie ona jedna! Za pośrednictwem Alice, kolejni ludzie zostają uleczeni, do miasteczka zjeżdżają tłumy, ale… coś jest jednak nie tak, jak powinno być. Sprawę badają duchowni kościoła, ale także niewierzący dziennikarz Fenn, który na sprawie z Banfield może więcej zyskać niż stracić. Do czasu.

CZY STRASZY?

„Zapowiedź katastrofy nie była niczym nowym – śmiertelny lęk towarzyszył mu od tygodni – ale teraz wiedział, że groza czai się o krok.”

Czy „Święte miejsce” straszy? Straszy! Straszy pysznie moim zdaniem, straszy świadomie i straszy umiejętnie, a to nie jest taka prosta sztuka.

Zacznijmy od samej Alice – Herbert celowo nawiązuje tutaj do „Alicji z Krainy Czarów” Lewisa Carrolla. Robi to za pomocą imienia, co oczywiste, ale także wrzucając swoją młodziutką bohaterkę niejako do świata pomiędzy. To rzeczywistość zawieszona między jawą a snem, halucynacją a szaleństwem, objawieniem a nawiedzeniem. Gdzie kończy się dawna, a gdzie zaczyna nowa Alice?

Kolejna rzecz to cytaty, które prowadzą nie tylko poszczególne części powieści, ale też poszczególne rozdziały. Cytaty zaczerpnięte z dziecięcych rymowanek, z baśni Braci Grimm, z piosenek i kołysanek. Cytaty, które potrafią wywołać gęsią skórką, a które jednocześnie nadają tonu opowieści.

Np. „Była małą dziewczynką, z małym kędziorkiem na samym środku czoła. Kiedy była grzeczna, była bardzo, bardzo grzeczna, ale kiedy robiła się niegrzeczna, była straszna.”

To zdanie wyjęte z kontekstu niby nic nie znaczy, ale wtłoczone w fabułę „Świętego miejsca” sprawia, że czytelnikowi oczy otwierają się szerzej ze strachu.

Wreszcie, zagadnienie religijne. Herbert nie bawi się w półśrodki, ba, wydarzenia w Banfield mogą być tylko dobre lub tylko złe. Dla osób wierzących to dodatkowy aspekt powieści, który – jak to bywa w horrorach z motywami religii – może wyprowadzić wyobraźnię z równowagi.

ŚWIETNY KAWAŁ HORRORU

„To ci chyba sam diabeł powiedział, to ci chyba sam diabeł powiedział! – zawołał karzełek i ze złością tupnął prawą nogą tak silnie, że wbił ją całą w ziemię, potem w szale chwycił obydwiema rękami lewą nogę i sam się rozerwał na dwoje.”

Z Jamesem Herbertem nie ma żartów. Jak idzie naprzód, to nie sposób go zatrzymać. Jego „Święte miejsce” jest doskonałym tego dowodem. Niby nic prostszego, takich opowieści w historii ludzkości było wiele, ale wciąż pozostaje coś niesamowitego w motywie dziecka, które doznaje potencjalnego objawienia religijnego. Także w motywie miasteczka, które zrobi wszystko, by utrzymać swój świeżo zdobyty status. I motywie dorosłych którzy mają szansę zajaśnieć światłem odbitym.

Przed Wami groza nastrojowa, która umiejętnie buduje napięcie, podbija stawki i zabiera czytelników prosto w mrok króliczej nory. Jednocześnie jeden z tych horrorowych klasyków, od których trudno oderwać wzrok. Nawet jeśli gwarantują prawdziwie bezsenną noc.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo ciemność wyłania się z jasności.

O.

Dodaj komentarz: