Bezsenne Środy: „Jedyni dobrzy Indianie” Stephen Graham Jones – recenzja

Stephen Graham Jones w swojej twórczości nawiązuje do mitologii, do wierzeń rdzennych Amerykanów Stanów Zjednoczonych, a sam pochodzi z plemienia Czarnych Stóp. Pisze o tym co zna – bez ściemy, bez owijania w bawełnę. „Jedynie dobrzy Indianie” to jeden z najlepszych horrorów tego roku.

GROZA WSPOMNIENIA

To miał być jeden z tych corocznych wypadów na polowanie. Święto Dziękczynienia, tradycja plemienna, czterech przyjaciół i ostatnia szansa, by przed zimą zdobyć trofeum. Wszystko jednak poszło nie tak. To tamto miejsce – przeklęte, zakazane przez starszyznę. Nie powinni byli zapuszczać się w tamte lasy. Nie powinni byli łamać zasad rezerwatu. Nie powinni byli… Teraz zbliża się dziesiąta rocznica tamtych łowów, a czterech mężczyzn będzie musiało stawić czoła czemuś, co nigdy nie zapomina. I nie wybacza.

NIEWYBACZALNA KRZYWDA

„Jedyni dobrzy Indianie” – historia niewybaczalnej krzywdy, morderczej zemsty, wyrzutów sumienia i niekończącej się żałoby. Nieukojonego smutku, krwi, której nigdy nie wchłania ziemia, rozpaczy, która prowadzi w ciemność. Stephen Graham Jones wykorzystuje narzędzia horroru, wykorzystuje narzędzia grozy, by zbudować opowieść, którą w gruncie rzeczy bardzo dobrze znamy. Perspektywę odmienia jednak społeczność, wokół której toczy się cała fabuła. To społeczność współczesnych rdzennych Amerykanów, ich wierzeń, tradycji, rytuałów przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Także tego, jak rzeczywistość zderza się z ową tradycją, jak podważa jej prawdy. Jones wnikliwie przygląda się swoim ziomkom – sam pochodzi z plemienia Czarnych Stóp, tak jak jego główny bohater. Widzi ich wady, przywary, opisuje ich codzienne zmagania, marzenia. Nie fetyszyzuje swojej kultury, ale pisze jak jest. Po prostu. My, czytelnicy, możemy spojrzeć, możemy się przyjrzeć, nie nam jednak oceniać. Stephen Graham Jones też zresztą nie ocenia. On snuje opowieść, snuje grozę.

A grozę buduje stopniowo. „Jedyni dobrzy Indianie” zaczynają się zdarzeniem brutalnym, nie do końca wyjaśnionym, zastanawiającym. To zapowiedź tego, co nadchodzi, a od czego nie ma ucieczki. Potem napięcie narasta. Poznajemy tajemnicę czterech przyjaciół, tego, co zrobili przed laty. I tego, czego nie zrobili. Niestety. To jak klątwa, jak skaza, jak sącząca się rana, która nie może się zagoić. Skażone dusze, na które czeka sąd, chociaż one wciąż o tym nie wiedzą. Stephen Graham Jones sięga do mitologii, sięga do wierzeń, sięga do tradycji plemiennej – wyciąga wartość uniwersalne, ponadczasowe. Możemy pochodzić z drugiego końca świata, ale wiemy, czym jest ból, czym jest tęsknota i czym jest zemsta.

Nie chcąc psuć zabawy z lektury nie powiem nic więcej. Może poza tym, że „Jedyni dobrzy Indianie” to lektura znakomita i wyważona. Horror, który porusza tematy tożsamości, wyłamywania się od tradycji i podważania praw natury. Opowieść o niesprowokowanym okrucieństwie, które rodzi kolejne potwory. Stephen Graham Jones rzuca krwawymi ochłapami mięsa, buduje atmosferę niepokojącą i dręczącą, mami gawędziarskim tonem. Nie bawi się w metafory, nie musi. Tu wszystko jest jasne. Brutalność i surowość prozy Jonesa zostawia nas z szeroko otwartymi oczami. A niektóre obrazy zostają z nami na zawsze.

Obowiązkowa bezsenna lektura.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo słyszę uderzenia racic.

O.

Dodaj komentarz: