„Do pierwszej krwi” Amélie Nothomb – recenzja

Najbardziej osobista, wstrząsająca powieść jednej z bestsellerowych pisarek francuskojęzycznej literatury – „Do pierwszej krwi” Amélie Nothomb w przekładzie Jakuba Jedlińskiego.

TAMTO DZIECIŃSTWO

„Nigdy się nie skarżyć, być zawsze gotowym na wyjście do lasu, żeby wspinać się na drzewa i skakać do jeziora, stać na bramce w czasie pozbawionych reguł meczów, bić się przy stole o skórkę chleba – to była dla tej bandy zwyczajna codzienność.”

Ojciec sześcioletniego Patricka Nothomba nie żyje. Wiecznie nieobecna matka pojawia się i znika jak zjawa z jego życia. A on? Cichy, dojrzały jak na swój wiek, dorasta w domu dziadków, mały pączek w maśle. Nawet wojna nie burzy miru domowego tej belgijskiej rodziny z wyższych sfer. Jednak mały Patrick musi stwardnieć, zmężnieć, dojrzeć, podjęta więc zostaje decyzja – spędzi wakacje u drugiego dziadka, w jego zamku w Ardenach, z jego liczną rodziną. To pierwsze takie wakacje, które odmienią Patricka na zawsze i dadzą mu siłę, by mógł stawić czoła temu, co nadejdzie w przyszłości.

WSPOMNIENIE OJCA

„Do pierwszej krwi” to wyraz tęsknoty Amélie Nothomb za ojcem, który odszedł w pierwszych tygodniach pandemii koronawirusa w 2020. Nie planowała tego – to był impuls, by zamknąć tak ważne wspomnienie, ideę ojca, który był zawsze tak bliski, a jednak tak cichy, jak opowiada w wywiadach. Ku swojej rozpaczy, po jego śmierci, nie mogła pożegnać go formalnie, nie mogła uczestniczyć w pogrzebie, swój hołd więc i słowa pożegnania zamknęła w tej niewielkiej, a jednak jak przejmującej opowieści. Odkąd pamiętam, książki pióra Nothomb są skromne pod względem formatu i objętości, a jednak zawsze mówią wszystko to, co powinny powiedzieć. Ta skromność wychodzi im bardzo na zdrowie. To bowiem opowieści kompletne, zamknięte, spójne. Konkretne w formie i w słowie. Nic na wyrost. Nic ponad. W„Do pierwszej krwi” widać tę spójność – Amélie Nothomb zawarła całą istotę duszy swojego ojca. Całe jego jestestwo z niebywałą siłą charakteru na czele.

Skąd ta siła? Skąd ta nieustępliwość? Skąd ta moc, która po latach pozwoli mu wyzwolić 1800 zakładników z rąk kongijskich rebeliantów i uratować swoje własne życie? „Do pierwszej krwi” zabiera nas do innego świata – świata wyższych sfer, w których dzieciństwo pierwszej połowy XX wieku wydaje się być zupełnie oderwane od rzeczywistości. Nawet czas II wojny światowej to świat jak z innej bajki. Nieobecna, piękna matka. Portrety u znanych malarzy. Wreszcie, wakacje w Ardenach u dziadka – zubożałego barona – którego liczna rodzina miała żywić się jego poezją i wspomnieniem dawnej chwały. Co ciekawe, to właśnie te epizody wakacyjne, ukształtowały wrażliwego małego chłopca i przeobraziły w mężczyznę, którym miał się w przyszłości stać. Warto zajrzeć do tego zapomnianego świata, posłuchać tej opowieści, zanurzyć się we wspomnieniu-baśni, a pojmiemy wszystko w kilka chwil.

„Do pierwszej krwi” to najbardziej osobista pośród dotychczasowych powieści autorki. Chociaż Amélie Nothomb nazywa swojego ojca w wywiadach (w powieści także) Szeherezadą, hipnotyzującym gawędziarzem, to ona sama udowadnia, że taką Szeherezadą również jest i widać po kim odziedziczyła ten talent. Historia małego Patricka, tak dojrzałego na swój wiek, tak cichego, który w chwili próby znajduje wszystkie odpowiednie słowa – wciąga od pierwszej przerażającej sceny. Chwyta czytelnika za gardło i nie puszcza, aż do ostatniej kropki. Fenomen książek Nothomb jest oczywisty, „Do pierwszej krwi” udowadnia to całkowicie i nie pozostawia żadnych wątpliwości.

Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że polscy czytelnicy również będą mieli szansę ten fenomen odkrywać wciąż od nowa.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Nowe.

Komentarz do: “„Do pierwszej krwi” Amélie Nothomb – recenzja

Dodaj komentarz: