„Rozgwiazda” Peter Watts | Bezsenne Środy

Pierwszy tom kultowej Trylogii Ryfterów, kawał genialnego horroru science fiction, podwodne koszmary i wielkie korporacje w „Rozgwieździe” Petera Wattsa.

W ŚWIECIE RYFTERÓW

„Na ryfcie pełno jest potworów, które nie wiedzą, kiedy przestać. Nieważne, jak dużo jedzą. Żarłoczność jest częścią ich jestestwa, tak samo jak rozciągliwe brzuchy i szczęki, które mogą rozewrzeć się szeroko. Wygłodniałe karły rzucają się na dwukrotnie większych od siebie gigantów i czasami wygrywają. Otchłań jest pustynią; nikt nie może pozwolić sobie na luksus oczekiwania na lepszą okazję.”

Witajcie w świecie Ryfterów. To specjalna grupa wyselekcjonowanych jednostek ludzkich, zmodyfikowanych i przystosowanych do życia na morskich głębokościach. Potrafią oddychać pod wodą i żyć pod naporem nieludzkiego ciśnienia. Tylko pod wodą czują się naprawdę sobą. To specyficzna grupa – ludzie, którzy nie mają już nic do stracenia, poza samymi sobą. To właśnie przyszłość, w której jeden z pionierskich koncernów postanowił wybudować bazę na dnie Oceanu Spokojnego, na tzw. grzbiecie Juan de Fuca. Cel? Energia geotermalna i dominacja na zniszczonej, ulegającej degeneracji powierzchni Ziemi. Ryfty oceaniczne to jednak środowisko mocno niestabilne i niesprawdzone, tak jak ryfterzy, którzy teraz zamieszkują bazę. Przede wszystkim jednak – dno oceanu skrywa swoje tajemnice, a gigantyczne potwory morskie to jedynie początek.

CZY STRASZY?

„Rozgwiazda” to horror science fiction, którego istota tkwi w fascynującym i strasznym koncepcie. To nie jest horror per se, raczej podmorska groza, zimna, osaczająca, niepokojąca. Przywodzi na myśl twory Micheala Crichtona, jego „Kulę” czy „Andromeda znaczy śmierć”, historie, w których wielkie korporacje mają swoje plany, a ludzie to tylko pionki w ich szalonej, niebezpiecznej zabawie w bogów. Całości dopełnia izolacja środowiskowa, miejsce, z którego nie ma ucieczki, a którego sekrety pozostają niezbadane.

Peter Watts czerpie garściami z tych właśnie konceptów. Jego Ryfterzy to grupa niebezpieczna, poharatana emocjonalnie i psychicznie. To ludzie, którzy nie mają nic do stracenia, bo stracili już wszystko. To mordercy, to weterani wojenni, to jednostki zranione, których granice już dawno temu zostały przekroczone. Nieprzystosowani do życia w pozornie zdrowym społeczeństwie stają się częścią większego projektu – jednymi z nielicznych, którzy potrafią żyć pod wodą. I przynosić korzyść swoim pracodawcom.

To, co przeraża w „Rozgwieździe” to z jednej strony środowisko naturalne ryftu – istoty z największych zakamarków głębin, które snują się w ciemności, szukając światła i pożywienia. Bywają olbrzymie, nienaturalnie gigantyczne, potworne w całej swojej krasie. Tym bardziej straszne, gdy bohaterowie napotykają je w całkowitej ciemności. Ocierają się, suną, wreszcie, atakują bez żadnej zapowiedzi. Z drugiej strony, przeraża psychologiczny aspekt całości. To, kim są Ryfterzy, czego doświadczyli i wreszcie tego kim się stają, gdy zostają skonfrontowani z własnymi lękami, doświadczeniami i ze sobą nawzajem. Wreszcie, przeraża to, do czego prowadzi chciwość i igranie z mocami przynależnymi naturze i bogom. Motyw prometeuszy nauki i doktorów Frankensteinów to jeden z moich ulubionych, więc nie mogłam nie docenić.

GENIALNY KONCEPT

„Mrok chwyta ją w objęcia. Clarke płynie, nie oglądając się za siebie, aż wreszcie zmęczenie ogarnia jej nogi. Nie wie, jak bardzo się oddaliła. Muszą to być jednak całe lata świetlne. Ocean jest pełen gwiazd.”

Zanurzyłam się w „Rozgwieździe” z prawdziwą przyjemnością. Podwodny świat wykreowany przez Wattsa jest koszmarny, ale też w jakiś sposób piękny, dziwnie kuszący. Zresztą, Peter Watts jest doświadczonym biologiem morskim, naukowcem, który za morskimi głębinami zaznajomiony jest jak mało kto, więc wszystko, co wykorzystał w powieści ma jakieś swoje odbicie w rzeczywistości. Mnie zachwycił opisany przez niego spokój jaki panuje w bazie, cisza i półmrok… Ciemność w głębinach… Jest taka scena, gdy najważniejsza spośród galerii bohaterów – Lenie Clarke – wypływa w otchłań i na moment zapomina się całkowicie. Gdy wraca do bazy okazuje się, że nie było jej od trzech godzin. A ona czuła jedynie naturalną nieważkość, czuła się częścią tego bezlitosnego ekosystemu głębin. Mroczna scena, działająca na wyobraźnię, ukazująca kierunek, w jakim zmierza Watts.

Wiem, że niektórzy wyczuwają pod palcami, że to debiutancka powieść Wattsa, który z czasem stał się z jedną ze współczesnych ikon grozy science fiction, ale ja nie miałam takiego poczucia. „Rozgwiazda” jest surowa i nieokiełznana, niedoszlifowana, ale to jedynie nadaje jej charakteru. Podkreśla też nieokrzesane wnętrza samych Ryfterów, zagubionych we własnym osobistym chaosie i w krainie, w której potwór potworowi potworem.

Zachwycający kawał opowieści, pierwszy tom trylogii Ryfterów, który jednak kończy się tak, że można (ale nie trzeba) czekać na wznowienia kontynuacji. Ja z pewnością czekam. I chcę więcej Wattsa.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo olbrzym sunie w głębinie…

O.

Komentarz do: “„Rozgwiazda” Peter Watts | Bezsenne Środy

Dodaj komentarz: