Nie ma większej tragedii dla rodzica, jak śmierć własnego dziecka. Nie ma większej rozpaczy, jak rozpacz matki, która traci ukochanego synka. Nie ma większych łez, bardziej bezsennych nocy, momentów całkowitego zwątpienia, jak wtedy, gdy ginie ktoś, kto nigdy nie powinien był zginąć. Kiedy odchodzi na zawsze, a po nim pozostaje jedynie pustka. Serce zatrzymuje się na moment, wierząc, że wypełni ten brak gdzieś na granicy światów. Ciało wstrzymuje oddech, bo może wtedy uda się usłyszeć to, co zamilkło i nigdy już nie powróci. Czasami pozostaje niemoc. Lepiej nie wstawać, nie rozglądać się wokół, nie widzieć, że nie ma Złagodzić sztucznie ból, który nigdy przecież już nie przeminie, znieczulić, odłączyć, przeczekać, nawet w nieskończoność. Albo zareagować. Agresywnie, impulsywnie, wściekłością, gniewem tak silnym, bo nieukojonym.
Kryminały niezbyt często poruszają temat tak bolesny i przenikliwy, jak żałoba, ale Johanna Mo nie bała się wciągnąć czytelnika w melancholijną, przygnębiającą opowieść o sile straty, która prowadzi do zbrodni Tak sobie wyobrażałam śmierć..
Kiedy znika, Helena ma wrażenie, że ona sama jest jedynym człowiekiem, który pozostał na tej ziemi. Wstaje z biurowego krzesła, ale nigdzie nie idzie. Nie ma pojęcia, co zrobić z tą odpowiedzialnością, która nagle stała się jej udziałem. Otoczenie się rozmywa. Czy raczej: ona nie rozumie jego sygnałów. Jakby doznała udaru i musiała się nauczyć wszystkiego jeszcze raz. Jej zdolność do działania jest jakby zdmuchnięta.
Młody chłopak wpada pod tory sztokholmskiego metra. Podobno został celowo zepchnięty, ale nie sposób ustalić tożsamości napastnika. Policjantka Helena Mobacke wraca do pracy po długiej przerwie. Rok wcześniej utraciła ukochanego syna, a jej partner odszedł, nie mogąc poradzić sobie z jej rozpaczą. Dowodzenie grupą dochodzeniową w komendzie w Sztokholmie ma być próbą powrotu do normalności. Już na wstępie to właśnie Helena ma podjąć się śledztwa w sprawie śmierci chłopaka na torach, podczas którego niejednokrotnie zmierzy się z własnymi demonami.
Kryminał Johanny Mo to poruszająca opowieść o stracie ze zbrodnią w tle. Jako że główną bohaterką jest właśnie policjantka z dochodzeniówki, pogrążona w głębokiej depresji, to na pierwszy plan wyłania się nie tyle samo śledztwo, ile jej zmaganie się z własnymi, przytłaczającymi emocjami. Pomiędzy poszczególnymi wątkami przebija się smutek, niemoc pogodzenia się z rzeczywistością, oraz walka o samą siebie, o to, co bezpowrotnie utracone. Helena Mobacke walczy o jakiekolwiek jutro, o nowy dzień, o odzyskanie sensu życia. Paradoksalnie, zbrodnia i śmierć, poszukiwanie nieuchwytnego mordercy, pomagają jej na nowo odkryć siebie i wyzwolić się z niebytu.
Tak sobie wyobrażałam śmierć to dobrze napisany, klasyczny skandynawski kryminał rodem z północy o przygnębiającej, wyniszczającej atmosferze smutku i dojmującej straty. Czytelnik może mieć wrażenie, że tak jak główna bohaterka, czasami porusza się za mgłą, za niewidzialnym woalem, zasłoną, której nie sposób zerwać, bo musi osunąć się sama, kiedy nadejdzie czas. Johanna Mo z wyczuciem prowadzi narrację, wprowadza we wspomnienia bohaterki, gdzie śmierć i beznadzieja panoszą się, a żałoba obrała swoje panowanie. Przedzieramy się przez śledztwo, z mozołem przetaczamy przez ciemność, by wreszcie natrafić na pierwsze drobinki światła.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Grupą Wydawniczą Helion i Editio Black. <3
**Zapraszam na filmik!
Lubię takie skandynawskie klimaty w kryminałach. Na listę „to-read” marsz!