Jakże chciałoby się przywołać na powrót magię tych beztroskich, szczęśliwych lat, gdy nic nie liczyło się bardziej niż grupa ukochanych przyjaciół, wiatr we włosach i zabawa do utraty tchu. Ten czas, gdy w lasach czaiły się potwory, jeziora wydawały się oceanami, a drzewa przed domem dżunglą, w której żyły miriady tajemniczych stworzeń. Te momenty, które pozwalały nam wierzyć, że pewnego dnia staniemy się odkrywcami, panami świata, że złapiemy życie za rogi i polecimy hen, daleko naprzód, napędzani siłą naszych marzeń. Potęgo wyobraźni! Zabierz nas na powrót w te idylliczne chwile, które miały trwać wiecznie, a skończyły się tak nagle. Pyk! Popękały jak bańki mydlane i magia rozpłynęła się, a rozpoczęło życie.
„Myliłem się.
Śmierci nie można poznać. Nie da się z nią zaprzyjaźnić. Gdyby Śmierć była chłopcem, stałaby samotnie na uboczu, przysłuchując się śmiechom innych dzieci. Gdyby była chłopcem, nie miałaby kolegów. Odzywałaby się szeptem, a jej oczy naznaczone byłyby piętnem wiedzy, jakiej żaden człowiek nie zdoła udźwignąć.
Każdej nocy prześladowały mnie słowa: ‘Przychodzimy z ciemności i do ciemności musimy wrócić.’”
O ostatnich latach dzieciństwa, które nieuchronnie zbliżało się ku końcowi opowiada niezwykła (choć „niezwykła” w przypadku tej książki to takie wyświechtane słowo) powieść Roberta McCammona, która pozwoli, choć na chwilę cofnąć się w czasie, powspominać idylliczne chwile, zapomnieć się na moment – „Magiczne Lata” (oryg. „Boy’s Life”). Niewiele jest takich książek, które przenoszą nieświadomego niczego czytelnika w opuszczone dawno temu krainy wyobraźni, pozwalają mu przeżyć na nowo poczciwe uczucia tak dobrze znane z lat dziecięcych i przywrócić magię, którą odebrała dorosłość. Książek, które pozwalają powrócić do krainy czarów, raz jeszcze, może już po raz ostatni, zanim na zawsze odejdziemy do rzeczywistości. Powieść McCammona może tego dokonać. Jak Dzwoneczek posypać pyłem sterane nadmiarem realizmu umysły i otworzyć je na promienie wiecznie świecącego słońca, pozwolić na szczęśliwość nieświadomości.
Początek lat sześćdziesiątych w miasteczku Zephyr w stanie Alabama. Dwunastoletni Cory Mackerson wraz z ojcem stają się świadkami makabrycznego wydarzenia, gdy na ich oczach do bezdennych wód Jeziora Saksońskiego wpada samochód, a w nim zmasakrowane zwłoki niezidentyfikowanego mężczyzny. Cory’emu wydaje się, że widzi kogoś na skraju lasu, ale o brzasku nie widzi wyraźnie, a postać wkrótce znika. I tak zaczyna się opowieść o ostatnich chwilach dzieciństwa, gdy śmierć przeniknęła do idyllicznego miasteczka. Poprzez anegdotki, opowiastki z życia mieszkańców Zephyr, poprzez przygody i swoich przyjaciół, Cory rekonstruuje kolejne wydarzenia, rozsupłuje kolejne tajemnice dręczące miasteczko i nieubłaganie dorasta. Rozwiązanie zagadki morderstwa jest klamrą, która otwiera i zamyka okres największej i najbardziej znaczącej przemiany, a śmierć otwiera Cory’emu wrota do dorosłości.
To właśnie konfrontacja ze śmiertelnością, ze śmiercią jako taką, okazuje się być punktem przełomowym w życiu dwunastolatka. Chłopięce lata dobiegają kresu, gdy obraz Zephyr, jaki Cory wykreował w swojej wyobraźni z biegiem dni raptownie rozpada się i drze. Morderstwo to skaza dla małej społeczności, tym bardziej morderstwo nierozwiązane, w którym ofiara, zmasakrowany trup, pozostają całkowicie anonimowe. Przemoc zewnętrznego świata przenika do świadomości chłopca, a on zaczyna ją w końcu dostrzegać i tym samym powoli tracić swoje dziecięce zdolności. W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy okazuje się, że w Zephyr, pomimo pozornej poświaty miejsca naznaczonego magią, tak jak wszędzie indziej w Stanach Zjednoczonych, trwa walka rasowa, Ku Klux Klan ożywa, by powstrzymać przemiany, ktoś planuje morderstwo, trwa handel żywym towarem, świątynie hazardu mają się w jak najlepszym porządku, a gdzieś w zaciszach domowych ognisk dzieją się niewyobrażalne tragedie i ożywają prawdziwe potwory, tyle że z ludzkim obliczem.
Zephyr jest miastem prawdziwych osobliwości, które przyciąga inność, przyciąga tajemniczość, to, czego nie da się do końca nazwać, bo istnieje na granicy światów. Na wzgórzach opodal można unieść się w powietrze i lecieć nad miastem niezauważonym. W rzece pływa Stary Mojżesz, jaszczurowaty stwór, legenda, dokarmiany przez czarnoskórych mieszkańców Zephyr. Złe spojrzenia mogą przyciągać dziewczynki-czarownice. Mogą ożywiać roje os, a złe słowo, nieodpowiedni gest lub czyn mogą zamienić przedmioty w węże. Rowery mogą tu miewać oczy, na okolicznych drogach pojawiać się mogą duchy wyścigowych samochodów, a z cmentarza przychodzić goście, proszeni bądź nieproszeni, w zależności od intencji. Nic dziwnego, że chłopcy chcieliby zatrzymać czas i zostać w krainie beztroski na zawsze. Wydaje się, że miasteczko stwarza ku temu idealne warunki. Jednak dorosłość upomina się o nich i przypomina, że magia wkrótce skończy się na zawsze.
Kres niewinności to proces, który w tym przypadku musi trwać. Cory nie od razu zdaje sobie sprawę z trybów machiny, które uruchomił trup z jeziora. Śmierć ma wielką moc, powala magię, chociaż chłopak trzyma się dzielnie, przede wszystkim dzięki swojej niesamowitej wyobraźni przyszłego pisarza. To ona i zmysł obserwacji pozwalają mu w miarę spokojnie rozwiązywać zagadkę morderstwa, łączyć poszczególne elementy i odkrywać sekrety ukochanego Zephyr, których nigdy nie chciał poznać. Ile łez, ile cierpienia, ile nienawiści i zawiści kryją sobie jego mury – tego nie odkryje nikt, bo zdawać się może, że Cory dotyka jedynie czubka góry lodowej. Zephyr się zmienia, przekształca nieuchronnie w tym burzliwym czasie największych przemian społeczno-obywatelskich w Stanach Zjednoczonych. Z walki o próbę zachowania swojego status quo nie wyjdzie jednak zwycięsko, bo śmierć ma wiele twarzy i naznacza tak ludzi, jak i miejsca.
„Magiczne Lata” Roberta McCammona przywołują na myśl czas wiecznego lata, wolności, chociaż wakacje to jedynie jedna z części tej powieści. A jednak kiedy o niej rozmyślam, przychodzą mi na myśl babie lato, zapach popcornu, rozgrzanych liści, przenikające promienie słońca, które chylą się już ku jesieni, ale jeszcze grzeją, miękko wprowadzając w nową porę roku. Robert McCammon ma niezwykłą zdolność tworzenia niezapomnianej atmosfery i przywoływania do życia chwil, które zakopały się gdzieś głęboko w zakamarkach pamięci. To dobre chwile. Pełne radości. I magii. Dobrze je w sobie mieć i od czasu do czasu powrócić do nich, jak do starych, ukochanych przyjaciół.
O.
*Za powieść, która otwiera bramy wyobraźni dziękuję Księgarni Internetowej Bonito.pl., we współpracy z którą powstała ta recenzja. 🙂
**A po więcej „Magicznych Lat” koniecznie zajrzyjcie na vloga:
Świetna recenzja, uchwyciłaś tę magię i cieszę się, że książka trafi do większego grona odbiorców 🙂 W Videorecenzji porównujesz „Magiczne lata” do „Ciała” i „Zabić drozda” – właśnie taka literatura zawsze do mnie przemawia, aż poszukałem „Słonecznego wina” Bradburego, niestety tylko jeden egzemplarz jest dostępny w bibliotece na mojej uczelni, w dodatku z anonsem: „wypożyczona długoterminowo”, cokolwiek to znaczy 🙁
Ale będę polował, bo jeśli się McCammon wzorował, to już wiem, że to coś dla mnie 😉
Jeśli trafisz na coś, co choćby w małym stopniu przypominałoby tę książkę, to wal o każdej porze dnia i nocy! Magicznego weekendu życzę 😀
Ślicznie dziękuję – ogromnie się cieszę 😀 Nie jest łatwo uchwycić magię McCammona, bo wszystkie zdanie wydają się takie obłe i nijakie… Ale jest radośc wielka, że chociaż trochę mi się udało 😀
„Słoneczne Wino” zapowiada się MEGA cudownie, więc musimy koniecznie dorwać, w moim przypadku chyba najszybciej będzie w oryginale, bo nie ma polskich wznowień :/
Będę pisać i pokrzykiwać! 😀
Hmm, w ogóle nic nie słyszałam o tej książce, a tu się okazuje, że to takie pyszne literackie ciasteczko 😀 A mruganie Bonnie Blue mnie hipnotyzuje <3
😀 Kochana, dorwij w swoje łapki jak najszybciej, bo to jest CUDO! <3
Bombel, wiesz ile ja mam tych takich „dorwij jak najszybciej”? 😀 No ale ok, wpisuję na listę 😀
Ta okładka, ten księżyc, ten rower i te oczy… a do tego wnętrze wspaniałe. Recenzja jak zwykle mnie pochłonęła, a potem wypluła, Muszę nadrobić wersje vlogowe kilku ostatnich recenzji, ale wiesz co? Boję się… Twój entuzjazm jest tak zaraźliwy, że chyba powinnam z automatu te wszystkie książki dopisywać do swojej listy, bo po przeczytaniu/obejrzeniu i tak tam lądują 😉
przy okazji szukania 'Łabędziego śpiewu’ zwróciłem uwagę też na tą książkę i widzę, że warto czytać McCammona.. świetna recenzja.. aż chce się skoczyć do sklepu/biblioteki 🙂
Nie wiem czy mam na nią ochotę czy nie… w dodatku nie jestem pewna, czy jako 15-latka docenię książkę o przemijaniu dzieciństwa…
Powieść jest cudowna, ale faktycznie możesz jeszcze poczekać – za kilka lat z pewnością się zachwycisz 😀
Naprawdę świetna recenzja, tyle powiedziano, aż chce się poczytać!
Dziękuję! 😀
Wspaniała, magiczna opowieść !
Prawda 😀
Skojarzenia przygarniam (te z popcornem i babim latem) i sobie powoli czekam na zaistnienie tej książki w moim życiu 😉
To wspaniały buk do zachwycania się 😀
Takie pałętanie się od Wielkiego Buka do Owcy do Wielkiego Buka to znowu do Owcy, zawsze kończy się u mnie jakimś ogromniastym stosikiem książek z których nigdy się nie wygrzebię… Chociaż się pochwalę, że ostatnio udało mi się upolować „Człowieka śmiechu”, bo Bąbelek polecał. A teraz powiedz mi OOO Wielki Buku jak „Zabić drozda” uwielbiam, to „Magicznym latom” także można zaufać?
Ooo! „Człowiek Śmiechu” <3
Kochana, jak uwielbiasz "Zabić Drozda" to zakochasz się w "Magicznych Latach" – współczesny klasyk <3
Mam w planach tę książkę, ale Ty chyba o tym wiesz 🙂
Wiem 😀
Te książkę już bardzo polecał Secrus – i ja o tym pamietam.
Dokładnie – Secrus zaraził mnie tym tytułem i teraz ja zarażam dalej 😀
Jedna z pierwszych książek, jakie opisałem u mnie i która zarazem mnie zachwyciła swoim klimatem podobnie jak Łabędzi Śpiew. Myślę, że McCammon zasługuje na to by go częściej czytano i dobrze, że go opisałaś i zachęcasz do jego czytania. Bo naprawdę warto:) A recenzja jak zawsze na 10!
Pamiętam Twój tekst! 🙂 McCammon ma dar opowiadania – koniecznie muszę poznać inne jego powieści, bo podobno czai się u niego niesamowita groza 😀
Oj ma. Dwa tomy „Łabędziego śpiewu” i „Magiczne lata” zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Mam w planach nadrobienie zaległości w lekturze McCammona, ale pewnie w jakiejś dalszej przyszłości:) Natomiast będę czekał na Twoje opinię o innych książkach tego autora:)
Gdy czytałam zacytowany fragment książki najpierw przeszły mnie dreszcze, a później w moich oczach wezbrały łzy. Nie zdarza mi się to często. Jeśli cała książka jest taka, to biorę.
Cała jest właśnie taka <3
Cóż za piękne słowa, piękna polszczyzna. Jestem uczulona na tę „odwrotną”, która się teraz pleni. Moje ukochane Południe książkowe…wszystkie powieści przyciągają mnie jak magnes, ale tym magnesem jest słońce, ogrzewające i oświetlające to, o czym marzę. O takim świecie, który jest we wspomnieniach, u Fannie Flagg, u Donny Tratt ( też Południe, choć smutne), w Alabamie w miasteczku opisywanym w „Prawie siostry” i pozostałych książkach. Mam jeszcze w dawnych wspomnieniach „W cieniu dobrego drzewa”. Dziękuję Ci za cudowny opis książki, który pochłania wyobraźnię i powoduje, że zaczyna się nerwowo sprawdzać wszystkie katalogi biblioteczne. Jestem zachwycona Twym blogiem od lat. Jest taka książka, która mnie dosłownie „wcięła” i nie mogę o niej zapomnieć. Ciekawe, czy by na Tobie też takie wrażenie zrobiła. „Co widziały wrony”. Boże, co one widziały!!!! Jedna z moich książek na liście wiecznej niezapomnianej. Dziękuję za tego chłopca i jego ŚWIAT. Kłaniam się, Teresa
Jestem wzruszona Twoim komentarzem – dziękuję z całego serca! WRONY zapisuję, jestem ogromnie ciekawa, będę szukać. Pięknego dnia!