Z małymi miasteczkami nigdy do końca nie wiadomo. Na pierwszy rzut oka, szczególnie letnią porą, kiedy łąki wokół rozkwitają kwieciem, sosny w lesie rozpachnione są żywicą, a urocze domki nachylają się do rozbielonych płotków, wydaje się, że nie ma drugiego tak idyllicznego miejsca na ziemi. Przejezdny zatrzymuje się na chwilkę w miejscowej karczmie, podziwia rękodzieło, smakuje przysmaki, witają go i żegnają słodkie uśmiechy i jedzie dalej oniemiały z zachwytu. A ktoś inny przyjeżdża tutaj na dłużej, zagnieżdża się powolutku i odkrywa to drugie, sekretne oblicze miasteczka. Tajemnice, pradawne układy, obietnice przekazywane z dziada pradziada. Nigdy nic nie wiadomo.
Takim miejscem są Kozienice widziane oczami debiutującej pisarki Eweliny Matuszkiewicz, które odkrywają powoli swoje karty w Białym latawcu.
Do tego wymuskanego, uroczego miasteczka wprowadza się Maja, która odziedziczyła rodzinną posesję po dziadku. Przed nią mnóstwo pracy zdziczały ogród czeka na swojego ogrodnika, a dom zawalony od parteru po strych śmieciami i rupieciami woła o gruntowny remont. Maja nie zdaje sobie jednak sprawy, że z dziadkowym bałaganem odziedziczyła też jego tajemnice, w które zamieszani byli wszyscy wokół niej. Bo tutaj każdy coś ukrywa a to zakazaną miłość, a to pierwsze namiętności, a to przeszłość, do której nie chce wracać
Płyną, płyną, płyną nad ciszą
Pewnie siebie już nie usłyszą
On ją woła, ona nie słyszy
Sen, bezsenny sen ją kołysze
On latawcem białym na niebie,
Ona płynie dokoła siebie
Płoną chmury w pijanej bieli
Rozpłynęli się, rozpłynęli
Biały latawiec
W Kozienicach Eweliny Matuszkiewicz atmosfera lata wypełniona jest złowróżbną ciszą, kumulującym się ciśnieniem niczym przed rozszalałą burzą. Mieszkańcy są skryci, pieczołowicie dbający o zachowanie pozorów, o pielęgnowanie swojej wersji rzeczywistości. Ale ta bańka ideału pęka już z początkiem lata, w Boże Ciało, gdy podczas procesji, tuż przed deszczem miejscowa bibliotekarka w kusej różowej sukieneczce biegnie do lasu z rozchwytywanym fotografem z miasta. Pierwsza rysa. Niedługo potem, kochanek zdradza drugiego kochanka. Druga rysa. Przeszła krzywda okazuje się zbrodnią. Pęknięcie. Włamanie do domu, potem kolejne i kolejne. Trzask i już wszyscy tarzają się w ostrych odłamkach. Nie sposób uciec przed prawdą.
Biały latawiec to wyrazista, intensywna proza, która oscyluje na granicy gatunkowej. Ma w sobie coś z gotyku polskiej prowincji, który tak doskonale sportretowali Jakub Żulczyk i Anna Kańtoch, ma w sobie coś z klasycznego kryminału, jednak ta powieść najsilniej zakorzeniona jest w obyczajowości, w której najistotniejszą rolę odgrywają fascynujące postacie bohaterów, a punktem zapalnym intrygi jest historia, w którą zostali uwikłani, a która teraz ożywa od nowa. Ewelina Matuszkiewcz ma talent do portretowania swojego rodzinnego miasteczka i pozostaje jedynie mieć nadzieję, że to dopiero początek kozienickich opowieści, w której najgłośniej rozbrzmiewa cisza przed burzą.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Skarabeusz. <3
**Zapraszam na filmik!