Nie przez przypadek John Grisham nazywany jest mistrzem thrillerów prawniczych. „Dniem rozrachunku” ten amerykański autor jedynie udowadnia, że nikt nie odbierze mu tego tytułu.
Clanton w stanie Missisipi, rok 1946. Pete Banning jest powszechnie uwielbianym bohaterem wojennym, wartościowym członkiem swojej małej społeczności i jednym z największych plantatorów w okolicach. Ale pewnego dnia budzi się wcześnie, ładuje swój wojskowy rewolwer, wkracza za drzwi kościoła i bez słowa wyjaśnienia oddaje trzy strzały w kierunku miejscowego pastora. Pete oddaje się w ręce sprawiedliwości i chociaż wszyscy próbują zrozumieć, co też sprawiło, że tak szanowany człowiek popełnił morderstwo, to ten nie robi nic, by bronić swoich racji. Nikomu, nawet swoim dzieciom, nawet swojej siostrze, nawet swojemu prawnikowi nie zdradza, co skłoniło go do zbrodni. Kara za morderstwo z premedytacją w stanie Missisipi to kara śmierci. Po tragicznych wojennych przeżyciach Pete Banning gotowy jest na wszystko, ale jego bliskich czeka batalia o prawdę. Jakie tajemnice wyjdą na jaw?
Tak to właśnie jest z powieściami Johna Grishama, że czytelnik dostaje do ręki nie tylko fascynującą opowieść o zbrodni, ale razem z nią dostaje też tajemnicę, dostaje narastające ze strony na strony napięcie i nieznośny wręcz suspens, który trzyma aż do samego końca. Pete Banning to bohater, który dręczy nas swoim milczeniem, do którego nie możemy się zbliżyć, bo on wszystkich trzyma na dystans. Dopiero z czasem jego historia zacznie się przed nami odkrywać i być może przyjdzie nam pojąć jego motywacje. Odpowiedź na dręczące nas pytania otrzymujemy wraz z szokującym finałem, ale najlepsze jest to, że przez całą powieść Grisham podrzuca czytelnikowi okruchy prawdy i gdyby nie to, że tak sprytnie odrywa naszą uwagę od nich, to być może udałoby nam się dojść tam samemu. I to jest tak wspaniałe w jego powieściach!
Niemniej, najważniejsze w „Dniu rozrachunku” są rozterki moralne i tło społeczno-obyczajowe. Grisham znowu zabiera nas do swojego ulubionego miasteczka, czyli do Clanton, przenosi w czasy tuż po wojnie, na amerykańskie Południe, do stanu Missisipi, który nawet do dzisiaj uznawany jest za jeden z najbardziej rasistowskich stanów w Ameryce. I chociaż w „Dniu rozrachunku” ta tematyka stanowi jedynie tło, to jednak znajduje silne odbicie w całości. A nad tym wszystkim góruje pytanie: DLACZEGO? To pytanie drąży czytelnika i przyciąga i torturuje, jak tylko Grisham potrafi torturować. A odpowiedź z początku zaskakuje, szokuje nawet, by nagle okazało się, że mieliśmy ją podaną na tacy. Tylko patrzyliśmy w drugą stronę.
Z książkami Grishama wiąże się wiele emocji. Ten autor nie boi się poruszać tematów trudnych, tematów bolesnych, drążących amerykańskie społeczeństwo, ale robi to w taki sposób, że nie sposób oderwać wzroku, nie sposób nie czytać dalej. „Dzień rozrachunku” to powrót mistrza dreszczowca prawniczego w najlepszym stylu i od razu mam ochotę przypomnieć sobie genialne „Czasy zabijania”, „Firmę”, „Raport pelikana” czy „Górę bezprawia”. To sama przyjemność.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.
**Zapraszam na film i na KONKURS!