„Testament” Nina Wähä – recenzja

Mówię to i powtarzam od lat i powtórzę raz jeszcze – z Serią Dzieł Pisarzy Skandynawskich nie można popełnić błędu. „Testament” Niny Wähä to opowieść o pewnej rodzinie, o ojcu, matce i ich wielu dzieciach, a także o powrocie do domu, który nigdy nie jest taki, jak można byłoby sobie wyobrazić. I który niesie czasami nieodwracalne konsekwencje.

„To nic innego jak historia morderstwa. A może jednak, niech będzie, to o wiele więcej niż tylko to.”

POWRÓT ANNIE

Są lata 80. Annie przyjeżdża ze Szwecji do rodzinnego domu, by spędzić świąteczny czas na północnych rubieżach Finlandii. W brzuchu nosie niespodziankę, którą jednak nie zaskakuje zbytnio swojej licznej rodziny. Annie ma bowiem jedenaścioro rodzeństwa, trzynaścioro, jeśli liczyć również dwoje zmarłych w dzieciństwie. Wszyscy wychowali się na fińskim gospodarstwie, pod czujnym okiem nucącej pod nosem matki i odległego, surowego ojca. Wszyscy noszą swoje smutki, swoje gorzkie wspomnienia, swoje traumy. Powrót Annie wywoła lawinę zdarzeń, które doprowadzą do ostatecznego nieszczęścia i… wyczekiwanego oczyszczenia.

POŚRÓD WSPOMNIEŃ I TRAUM

„Testament” to opowieść o rodzinie. O nieszczęśliwej rodzinie. A jak zauważył już przed dziesięcioleciami Lew Tołstoj w „Annie Kareninie”: każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Rodzina Toimich jest właśnie rodziną nieszczęśliwą. Rodziną, która kryje w sobie bolesne wspomnienia, rozpaczliwe próby wołania o pomoc, niezaleczone traumy. Rodziną naznaczoną stratą i goryczą – wszyscy są razem, a jakby każdy był osobno. Jednoczą się na wspomnienie lepszych czasów, w złośliwostkach, we wspólnym śmiechu lub… strachu przed ojcem. Gdzieś w tle buzują niezagojone emocjonalne rany, niespełnione obietnice, cicha, cichutka przemoc.

Nina Wähä snuje swoją opowieść tonem nieco ironicznym, nigdy jednak prześmiewczym. Z czułością spogląda na swoich poharatanych bohaterów, pozwala spojrzeć na świat ich oczami. Przyjazd ciężarnej Annie stanowi klamrę dla całej opowieści, jej perspektywa zdaje się być również dominującą, jednak Wähä pozwala rozejrzeć się wokół, spojrzeć na rodzinę Toimich nie tylko z zewnątrz, ale także od wewnątrz. Z czasem okazuje się, że pewne wydarzenia zdają się być nieuchronne z biegiem kolejnych rozmów, kolejnych sytuacji, gdy rodzeństwo zostaje postawione pod ścianą.

Przez „Testament” – podobnie jak przez pozostałe tomy Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich – przepływa charakterystyczna dla Północy melancholia, rodzaj smutku i pogodzenia się z rzeczywistością jakby nieodłączne dla tamtych chłodnych, odległych rejonów. A jednak na bohaterów powieści Niny Wähy nie spoglądamy z dystansu. W zamian, zanurzamy się w ich świecie, stajemy się częścią ich klanu, szukamy ciepła przy ich rodzinnym ognisku. A oni dzielą się z nami swoimi tajemnicami, bolączkami, tym, co sprawiło, że pewnego dnia przebrała się dla nich miarka. I nie będą już mogli zawrócić.

Przed czytelnikiem rodzinny dramat w kilku aktach – miejscami wnikliwy i emocjonalny, miejscami prześmiewczy i zerkający z dystansu, zawsze jednak dający do myślenia. Dobrze czyta się taką literaturę. Dobrze jest zanurzyć się w takiej opowieści. Dobrze jest rzucić wszystko i po prostu zatopić się w lekturze.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.

Komentarze do: “„Testament” Nina Wähä – recenzja

  1. Karola napisał(a):

    Właśnie czytam „Testament” i na tę chwilę, jest to moje odkrycie 2022. Praktycznie każda strona obfituje w ważne ale nie puste cytaty, do moich ulubionych należy „najszczęśliwsi jesteśmy tuż przed katastrofą”.

Dodaj komentarz: