„Cztery muzy” Sophie Haydock – recenzja PATRONACKA

„Cztery muzy” Sophie Haydock, fabularyzowana opowieść o austriackim artyście Egonie Schielem i czterech towarzyszkach jego życia.

„…Mężczyzna jest enfant terrible, burzy konwencje, rozrywa na strzępy kodeksy moralne.”

Egon Schiele

CZTERY MUZY

„Nie ma rzeczy, której byś nie poświęcił dla swojej sztuki: mnie, siebie, swoich zdrowych zmysłów. Mam tylko nadzieję, że jest tego warta.”

Jest rok 1912. Wiedeń, mieszczańska kamienica, w której mieszkają siostry Adele i Edith Harms. To właśnie wtedy, pewnego październikowego dnia, do budynku naprzeciwko wprowadza się on – Egon Schiele. Tajemniczy, kontrowersyjny artysta wiedeński, uczeń samego Gustava Klimta, za którym idzie zła sława i nieprzyzwoite plotki. Tamtego dnia wszystko się zmieni na zawsze, obrócą się koła przeznaczenia i los sióstr zostanie przypieczętowany. A wraz z nimi, los samego Schielego.

KOBIETY ARTYSTY

W gruncie rzeczy, niewiele wiadomo o kobietach, które towarzyszyły Schielemu. Ich biografie są niepełne, pourywane, zapomniane, jak to biografie wszystkich tych, którzy stanowili jedynie tło dla wielkich osobowości. Po Gertrude, Wally, Adele i Edith zostały plotki, cudze wspomnienia, fragmenty listów, jakieś oficjalne dokumenty… Niby nic osobistego, nic, co mogłoby pozwolić zajrzeć głębiej, poznać je bliżej. Zostały po nich jednak… twarze uwiecznione na obrazach, ich spojrzenia zaklęte na płótnach, ich ciała i pozy, jakie przybierały. Sophie Haydock zadała sobie pytanie: co czuły te kobiety? Kim były naprawdę? Kim był dla nich Egon Schiele?

W „Czterech muzach” autorka przenosi nas w początki XX wieku, czas przemian, narodzin zupełnie nowej epoki. Kobiety powoli luzowały gorsety i chociaż wciąż uwikłane były w konwenanse, społeczne zależności, to pozwalały sobie na więcej. Świat zmierzał ku wielkiej rewolucji – postęp technologiczny zmienił postrzeganie rzeczywistości, a ludzie zaczęli zadawać sobie pytania, na które wcześniej nie mieli śmiałości. Co znamienne, to właśnie wtedy pojawił się Zygmunt Freud, którego intrygujące wówczas teorie o snach i podświadomości łamały tabu, otwierały pole do szerokich salonowych dyskusji. I tu wkracza Egon Schiele, który odrzucił nauki swojego mistrza Gustava Klimta, bogatą, popularną wówczas w sztuce ornamentykę i złocenia, w zamian oferując ciało w całej jego kompulsywnej, seksualnej okazałości. Schiele powtarzał przy krytyce, że:żadne erotyczne dzieło sztuki nie jest świństwem, jeśli posiada wartość artystyczną. Świństwem staje się dopiero, gdy świnią jest widz. Jego modelki pozowały więc roznegliżowane, ukazując najintymniejsze zakamarki ciała, przyjmując pozy, które niewiele pozostawiały wyobraźni. Musiały mieć w sobie prawdziwe pokłady odwagi, by stanąć przed artystą, nie zważając na to, co powie o nich społeczeństwo, kim staną się w ich oczach…

Sophie Haydock oddaje tym kobietom głos, kobietom, dla których Schiele był w pewnym momencie całym ich światem, a które stały się częścią jego artystycznej legendy. W „Czterech muzach” czujemy ich pasję, ich ból, ich cierpienie. Obserwujemy ich losy, ich poświęcenie dla sztuki, oddanie zmysłom i chwilowemu pięknu. U boku Schielego stały się prowokatorkami, łamały konwenanse i kreowały siebie od nowa. Były bohemą, czyimś marzeniem, modelkami, ale też kobietami z krwi i kości, nieujarzmionymi w swojej miłości, które dzisiaj spoglądają z portretów sterylnych sal galerii. I chociaż to tylko fikcja, to „Cztery muzy” otwierają nagle całe morze interpretacji. Już nigdy więcej nie spojrzę na obrazy Schielego tak jak przed lekturą. Zawsze będę mieć przed oczami dziką Adele, oddaną Gertrude, porzuconą Wally i wierną do końca Edith.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Dodaj komentarz: