„Rytm Harlemu” Colson Whitehead – recenzja PATRONACKA

Opowieść o świecie, którego już nie ma, powieść łotrzykowsko-gangsterska nagrodzonego dwukrotnie Pulitzerem i National Book Award autora „Miedziaków” i „Kolei podziemnej” – „Rytm Harlemu” Colsona Whiteheada.

RYTM HARLEMU

Początek lat 60. XX wieku, Harlem, Nowy Jork. Ray Carney jest sprzedawcą mebli, który robi wszystko, by przetrwać. Pracuje uczciwie od rana do wieczora, sam klepie się po plecach, gdy daje kredyt biedniejszym klientom, czuje się częścią swojej społeczności. Jednak biznes nie idzie mu najlepiej. W ogarnięciu kasy na boku pomoże mu ukochany kuzyn Freddie, czarna owca rodziny. I tak, Carney miesza się w sprawy, w które mieszać się nie powinien, w drobne i większe przestępstwa, wreszcie – w kradzież, która może zagrozić życiu jego i jego najbliższych. Teraz musi jedynie przetrwać.

KONIEC STAREGO ŚWIATA

„Carney miał przed sobą pobojowisko po niszczycielskiej bitwie. Tętniące życiem kwartały Radio Row, magazyny tekstyliów, sklepy z damskimi kapeluszami, stoiska pucybutów, garkuchnie, nawet wgłębienia w chodniku po nitach rozpór estakady metra – gruzy. Budynki dawnego miasta górowały nad tym pęknięciem, nad tą raną.”

Tak, „Rytm Harlemu” to jest w pewnym sensie opowieść o napadzie, nie do końca udanym, jednym z tych, które przyniosły więcej zgrozy i zniszczenia niż satysfakcji z dobrej roboty. Tak, to jest powieść gangsterska, łotrzykowska nawet, o nowojorskim półświatku. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o zwykłych ludziach, którzy próbują przetrwać w świecie, który zmienia się na ich oczach, przekształca się, kierowany przez siłę pieniądza i żądzę zysku za wszelką cenę. Ludziach, którzy mają swoje pragnienia, marzenia, którzy nie są do końca ani dobrzy, ani źli. Muszę odnaleźć się w czasach, w którym przyszło im żyć, a są to czasy drastycznych zmian zarówno społeczno-obyczajowych, jak i gospodarczych. Colson Whitehead stworzył satyrę na rzeczywistość, a w przeszłości, w latach 60. XX wieku, odbił niejako jego własne, współczesne spojrzenie na amerykańskie niedorzeczności i niesprawiedliwości. Za powłoczką literatury gatunkowej – „Rytm Harlemu” mógłby być i jest powieścią sensacyjną, gangstersko-kryminalną – Whitehead ukrył gorzką alegorię, której można się doszukiwać, ale wcale nie trzeba.

To przecież historia zupełnie zwykłego faceta, który zostaje wmieszany w niezwykłe okoliczności. Porzuca ścieżkę sprawiedliwości i dobra, wkracza na trakty niebezpieczeństwa i zbrodni. Nagle staje się kimś, a jego pozycja w półświatku zmienia się jak w kalejdoskopie. Punkt wyjścia idealny dla gatunku samego w sobie. Tym bardziej, że Colson Whitehead poddaje się tej konwencji, bawi się językiem, bawi formą – podrzuca epokowe smaczki, zabiera nas w podróż w czasie. Po prostu. Wszystko to bezpretensjonalne, napisane z lekkością i humorem. To znak rozpoznawczy tego pisarza, którzy potrafi łączyć literaturę piękną i gatunkową tak, że od pierwszego zdania zacierają się granice.

Warto jednak zatrzymać się na chwilkę i rozejrzeć. Przed oczami czytelnika rozciąga się Harlem, downtown, miasto pełne sklepików i lokalnego biznesu, pełne sztuki i kultury, tętniące swoim własnym życiem, własnym, charakterystycznym rytmem. Zanim się zorientujemy – to wszystko znika nam sprzed oczu. „Stale pną się w górę – budynki, stosy pieniędzy.”, rozmyśla nasz bohater. I tak, orientujemy się, że to był Harlem, którego już nie ma, miasto, które nigdy nie będzie już takie samo, a w nim ludzie, którzy stali się nieodłączną częścią tamtej przeszłości. Wszystko to jednak bez zbędnej nostalgii, bez wzruszeń. Ot, kolejny nowojorski dzień.

O.

*We współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Komentarz do: “„Rytm Harlemu” Colson Whitehead – recenzja PATRONACKA

Dodaj komentarz: