Prawdziwa epidemia ospy we Wrocławiu 1963 roku stała się inspiracją dla opowieści postapokaliptycznej w duchu żywych trupów, czyli Szczury Wrocławia. Kraty Roberta J. Szmidta.
W ciągu ostatnich kilkunastu dni zarejestrowano i objęto leczeniem szpitalnym we Wrocławiu pięć przypadków, w których dotychczasowy przebieg nie wyklucza ospy prawdziwej.
Słowo Polskie
Aż trudno uwierzyć, że to nie jest fikcja literacka. Przynajmniej jeszcze nią nie jest. Wrocław, rok 1963, niejaki Bonifacy Jedynak, oficer Służby Bezpieczeństwa, powraca z zagranicznej misji, a razem z nim wirus ospy prawdziwej, dawniej zwanej czarną. Wkrótce pacjent zero zaraża pielęgniarkę, wirus zaczyna krążyć i we Wrocławiu wybucha epidemia, jedna z ostatnich epidemii ospy w Europie, która trwa od 17 lipca do 19 września 1963 roku. Miasto zostaje objęte ścisłą kwarantanną, tworzone są specjalne izolatoria dla ponad 1000 zarażonych, a sam wirus w tym czasie pochłonął niemal setkę ofiar. A gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej
Pierwsze dni sierpnia 1963 roku, Wrocław pod ścisłą kwarantanną. To nie jest tylko czarna ospa, to coś więcej. To choroba, która zamienia ludzi w nieumarłych, budzi hordy żywych trupów. Miasto pogrąża się w chaosie, epidemia zombie wymyka się spod wszelkiej kontroli. Garstka ocalałych szuka schronienia za murami więzienia, ale sami więźniowie korzystają z zamieszania i wydostają na wolność, by tam siać grozę i zniszczenie bardziej zwyrodniałe od tego, które szykują dla niedobitków żywe trupy. Rozpoczyna się walka o władzę na zgliszczach cywilizacji.
Od dawna już w popkulturze opowieści o żywych trupach są jedynie pretekstem do snucia rozważań o naturze ludzkiej i człowieczeństwie. Nie inaczej jest ze Szczurami Wrocławia Roberta J. Szmidta, który za opowieścią o nieumarłych ukrył tak naprawdę opowieść o rządzy władzy i ludzkich namiętnościach. To historia pełna okrucieństwa, miejscami zwyrodniała i obrzydliwa, jak to z zombiakami bywa, ale też brutalnie realistyczna. Człowieczeństwo każdego z bohaterów zostaje wystawione na najcięższą próbę, a warto zaznaczyć, że Szmidt nie bawi się z czytelnikiem w gierki, nie certoli się z opisami. To jedna z tych historii, w której potworność człowieka jest potworniejsza od potworności samego potwora. I to w opowieściach o zombie jest najciekawsze.
Szczury Wrocławia. Kraty chociaż jawi się jako kontynuacja Szczurów Wrocławia. Chaosu, to może być traktowana jako indywidualna, niezależna opowieść. Robert J. Szmidt świetnie bawi się realiami historycznymi, wplatając elementy prawdziwych wydarzeń w fikcję literacką z motywem zombie. Realia PRL już dawno nie były tak krwawe, tak pozbawione złudzeń.
Dla miłośników żywych trupów to pozycja obowiązkowa.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo epidemia zbiera swoje krwawe żniwo.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Insignis. <3
**Wpadajcie na kanał czeka na Was recenzja i KONKURS!
Co prawda miłośniczką żywych trupów nie jestem, ale cała reszta jest bardzo intrygująca. Chętnie poczytam. Dziękuję.
Może akurat Ci się spodoba? 🙂
Zombie, zombie, zombie. niby temat już trochę „przejedzony” (głównie przez znany serial TWD), ale jednak czasem warto do niego powrócić. 🙂 Mnie cieszą, byle w małych dawkach.
Mam tak samo – w małych dawkach lubię wracać do tego motywu, ale przyznam, że im więcej tego w popkulturze, tym bardziej męczy. 🙂