„MOCK. Ludzkie zoo” Marek Krajewski – PRZEDPREMIEROWY FRAGMENT!

Moi Drodzy,

Już 23 sierpnia miłośnicy kryminału będą mogli zapolować na najnowszą odsłonę przygód uwielbianego Eberharda Mocka, a na Wielkim Buku już dzisiaj jeden z ekskluzywnych, przedpremierowych fragmentów powieści MOCK. Ludzkie zooMarka Krajewskiego.

Miłej lektury!

Emil Seemann ze względu na swoją wrodzoną przypadłość nazywany był Platfusem. Żaden z jego kolegów żebraków i kloszardów zamieszkujących owiane najgorszą sławą okolice Rynku Solnego[93] nie znał jego prawdziwego nazwiska. Żadna z ulicznych dziewek, wystających po bramach na Krullstrasse[94], gdzie w jednej z piwnic miał swoją norę, nigdy inaczej na niego nie wołała jak tylko Platfus. Żaden stójkowy z policyjnego rewiru V przy Karlstrasse[95] nie pamiętał jego nazwiska, natomiast jego pseudo było dla każdego stróża porządku natychmiastowym znakiem rozpoznawczym.

W odróżnieniu od swych podwładnych szef rewiru V komisarz policji Artur Mutschke znał doskonale personalia Platfusa, ponieważ był ni mniej, ni więcej tylko szwagrem tego byłego drukarza, który się stoczył na dno upadku. Policjant wstydził się tego powinowactwa, a brat jego żony również nie ujawniał go publicznie z obawy przed kompanami i prostytutkami, którym Mutschke dawał się ostro we znaki. Po cichu jednak policjant wspierał, jak mógł, Platfusa, dając mu a to drobne datki, a to przynosząc po kryjomu jedzenie do piwnicy. Niestety, Mutschke nie był wystarczająco ostrożny i kiedyś pewna ulicznica zobaczyła ich w piwnicy razem, a następnego dnia o ich bliskich kontaktach wiedział każdy mieszkaniec owej szemranej dzielnicy.

Po tym zdarzeniu Seemann był tu spalony. Grożono mu śmiercią i szykanowano go. Musiał się dokądś wynieść w środku mroźnej zimy.

Szwagier przyszedł mu z pomocą. Porozmawiał ze swoim odpowiednikiem z dalekiego osiedla Pöppelwitz[96] i poprosił go o wskazanie jakiegoś lokum dla życiowego rozbitka i o ewentualne chronienie go, gdyby miejscowe opryszki nie zaakceptowały obcego na swym terenie. W podziemnym światku zachodniego Wrocławia przyjęto Platfusa bardzo wrogo, a komisarz policji z XXV rewiru ani myślał dotrzymywać obietnicy danej koledze i zawracać sobie głowy jakimś alkoholikiem. Ten zatem sam musiał gdzieś znaleźć stosowne miejsce do przezimowania.

Idealne wydały mu się okolice cmentarza żydowskiego przy Berliner Chaussee[97]. Najpierw zamierzał wprowadzić się do jakiegoś grobowca. Służba cmentarna, a zwłaszcza należące do niej psy, była jednak bardzo czujna. Platfus uciekł jak niepyszny z dziurą w spodniach, ale się nie zraził. Nie opuszczał rejonów przy granicy miasta i krążył dalej wokół Bebelpark[98].

Pewnego dnia tuż obok cmentarnego muru Platfus wypatrzył wybudowany prawie dwadzieścia lat wcześniej schron dla piechoty. Niestety, liczne jego drzwi były zamknięte na solidne żelazne sztaby. Żebrak nie poddawał się, próbował zdjąć choć jedną z nich. Szarpał za kolejne klamki i ku swojej radości odkrył, iż jedna ze sztab jest trochę poluzowana. Sporo wysiłku i pomyślunku włożył Platfus w otwarcie tego pomieszczenia. W końcu mu się udało i znalazł schronienie bezpieczne, z miękkim i ciepłym posłaniem, które tworzyły zgromadzone tu, spleśniałe nieco mundury i worki na wojskowy ekwipunek.

(…)

Los nie sprzyjał Emilowi Seemannowi. Wyprawę aprowizacyjną najpierw uniemożliwili mu strażnicy schronu, wracający do domu po służbie, a potem pobili go jacyś pijacy. Kiedy już wracał w poczuciu rezygnacji do swojego barłogu, stało się coś, co sprawiło, że raz na zawsze porzucił swoją kryjówkę.

Już wcześniej niepokoiły go jakieś głosy i jęki dobiegające zza ściany. Irracjonalna część jego duszy podpowiadała mu, iż jest to lament zmarłych Żydów, którzy przecież jako nieochrzczeni tak sobie to tłumaczył na pewno trafili do piekła i teraz pokutują za swe grzechy w okolicy cmentarza. Dotąd nie przejmował się jednak tymi hałasami na tyle, aby opuścić swe idealne, ciepłe schronienie. Wola przeżycia przezwyciężyła zabobonne lęki.

Aż do tej nocy. Aż do momentu kiedy zobaczył samego Szatana.

A stało się to po godzinie duchów, gdy w przejrzystym powietrzu umilkł odgłos dwunastu uderzeń dzwonów kościoła w Pilsnitz[103]. Po ostatnim dźwięku nad głową Platfusa, który się zbliżał do swoich drzwi, rozległo się diabelskie warczenie i nieszczęsny kloszard zobaczył rozwarty pysk piekielnej Bestii. Upadł wtedy na ziemię i zaczął się modlić. Modlitwa była skuteczna, bo kiedy podniósł oczy ku rozgwieżdżonemu niebu, Belzebuba już nie było.

Emil Seemann nie wrócił już do swej kryjówki. Ruszył przez ośnieżony park, kiwając się na swych płaskich stopach.

Książkę możecie zamawiać w przedsprzedaży na stronie Empiku: TUTAJ

Wrocław 1914. Maria narzeczona Eberharda Mocka co noc w swoim mieszkaniu słyszy potępieńcze jęki i płacz dzieci. Ebi myśli, że kobieta traci rozum, ale niebawem odkrywa szokującą prawdę, którą kryją piwnice nieczynnego dworca. Wkracza w sam środek piekła, choć nie wie jeszcze, że jego przeciwnik Gad ma potężnych mocodawców, którzy nie cofną się przed niczym.

Mock staje przed dramatycznym wyborem: ocalić matkę Marii czy niewinne dziecko? By ukarać bezlitosnych zbrodniarzy, narazi się na śmierć w męczarniach, a pogoń za złoczyńcą zaprowadzi go na granicę człowieczeństwa. Przekona się, że natura ludzka jest bardziej okrutna niż bezlitosna afrykańska dżungla.

Zapraszam również na recenzję poprzedniej odsłony cyklu: MOCK TUTAJ

O.

Komentarze do: “„MOCK. Ludzkie zoo” Marek Krajewski – PRZEDPREMIEROWY FRAGMENT!

  1. Adi napisał(a):

    Zapowiada się kolejny rewelacyjny polski kryminał. Mam nadzieję że Pan Krajewski nie zawiedzie. Wśród polskich autorów moim ostatnim odkryciem jest Paulina Świst. Jej „Prokurator” to świetny kryminał z wplecionym wątkiem romansowym. Trzyma w napięciu, trudno się od niego oderwać! Polecam 😀

    • Bombeletta napisał(a):

      Co prawda „Prokuratora” nie uważam nawet za kryminał i nie zrobil na mnie wrażenia, ale jestem w trakcie lektury „Mocka. Ludzkie zoo” i to jest to! 🙂

Dodaj komentarz: