Bezsenne Środy: „Lokatorka” J.P. Delaney – recenzja

Ludzie lubią mówić o rozpoczynaniu czegoś z czystym kontem. Jedyne prawdziwie czyste konto to zupełnie nowe konto. Na starym zawsze pozostają ślady przeszłości. Uciec przed przeszłością taka obietnica może skusić każdego. Odciąć się, wyzerować, przekreślić to, co było i zacząć zupełnie od nowa. Wyrzucić, pogrzebać, zapomnieć! Świeżość początków, oddech, jak Nowy Rok, jak obietnica wielkiego szczęścia. Gdyby to było takie proste! Gdyby rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki! Mówią, że odpowiednia aranżacja przestrzeni może uporządkować bałagan w głowie. Być może, ale czy uporządkuje rozgardiasz całego życia?

Czystość, biel, opresyjna przestrzeń i historia, która lubi się powtarzać w Lokatorce J.P. Delaneya prawdziwy koszmar budzi się, kiedy umysł poddaje się myślom o nieosiągalnej doskonałości.

Dom jak świątynia. Dom jak mauzoleum. Dom jak grób. Dom przy Folgate Street 1 dla jednych jest wynikiem architektonicznego geniuszu niejakiego Edwarda Monkforda. Dla drugich to szansa na nowe, lepsze, ciekawsze życie. Ostatecznie jednak to ich przekleństwo. Miejsce naznaczone przez śmierć, w którym wciąż giną kolejni ludzie. Nie wiedzieli o tym Emma i Simon, którym marzyła się zaciszna przystań, a w której ona miała odzyskać psychiczny spokój. Nie wie o tym Jane, która wprowadza się po jakimś czasie na ich miejsce, a która pragnie uleczyć niedawną traumę. Ale wiedzą o tym inni. I wie o tym ten idealny dom schronienie dla cudzych sekretów.

Ultranowoczesny budynek, który niemal myśli za swoich mieszkańców. Miejsce jak z futurystycznych snów. Wszechogarniająca biel, przetykana akcentem koloru. Pusta przestrzeń, która sama w sobie ma wypełnić pustkę. Minimalizm podciągnięty do potęgi, spełnienie marzeń człowieka, którego opresyjny umysł podąża za doskonałością. Perfekcją. Ideałem. Ideałem utraconym i odzyskiwanym wciąż od nowa. Powielanym w nieskończoność, chociaż żadna kopia nie będzie w stanie oddać piękna oryginału. Dom, który wcale nie jest domem, ale ascetyczną celą, sterylną trumną w środku rozpędzonego miasta, świątynią dla cudzych chorobliwych obsesji. Świątynią, w której po cichu, subtelnie, nienachalnie króluje śmierć, a której mieszkańcom przyszło na zawsze, wciąż od nowa, rozgrywać koszmary sprzed lat.

J.P. Delaney stworzył fascynujący thriller, którego atmosfera przypomina atmosferę statku zawieszonego w kosmicznej pustce jak wypolerowany do białości kamień, agresywny w swojej natarczywej czystości i w dążeniu do nachalnej doskonałości. W Lokatorce króluje klaustrofobia ciszy, porządku i kontroli. To thriller psychologiczno-architektoniczny, jakkolwiek dziwnie brzmi podobna kwalifikacja, bo architektura odgrywa tu najistotniejszą rolę, wraz z psychologią budownictwa, czyli wszystkim tym, co wpływa na lokatorów, co tworzy przestrzeń wokół nich. Ta przestrzeń zdaje się być doprowadzona absolutnej perfekcji, ale nie daje komfortu, tylko osacza, tak jak osacza sam architekt i jego dominująca osobowość. Tutaj historia lubi się powtarzać, niezmiennie trwać zawieszona w głuchej pustce domu przy Folgate Street 1. Warto się zasłuchać w echa tych, którzy odeszli. W głos Lokatorki, która już nigdy nie wróci.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo biała przestrzeń osacza mnie i paraliżuje.

O.

*Tekst powstał dla portalu Ostatnia Tawerna.

**Zapraszam na filmik:

Komentarze do: “Bezsenne Środy: „Lokatorka” J.P. Delaney – recenzja

  1. Martula napisał(a):

    Chciałam na wakacje wziąć ciekawy, wciągający thriller i chciałam spytać, czy bardziej polecasz Lokatorkę czy Nie wszystko zostało zapomniane ?

  2. Martula napisał(a):

    Dziękuję, a Nie wszystko już idzie do mnie pocztą i jedzie ze mną na urlop 🙂 pozdrawiam

Leave a Reply to JolaCancel reply