Monumentalny Magnes Larsa Saabye Christensena to opowieść o miłości, skomplikowanych relacjach międzyludzkich, o sztuce i jej związkach ze światem biznesu. Być czy mieć? to pytanie, które przewija się przez cały utwór i prowadzi jej bohaterów przez meandry życia.
Lata siedemdziesiąte XX wieku, Oslo. To tutaj wszystko się zaczyna. Jokum i Synne poznają się na studiach i szybko stają się nierozłączną parą. Różnią się od siebie jak ogień i woda. Albo jak dwa bieguny magnesu. Mają jednak wspólne zainteresowania sztukę, która nie tylko zbliża ich do siebie, ale i sprawia, że z czasem decydują się na wyprowadzkę do San Francisco. Nowe miejsce zamieszkania staje się też nowym etapem w ich życiu. Jokum zaczyna odnosić sukcesy jako fotograf, zaś Synne, historyczka sztuki, postanawia zrezygnować z własnych ambicji zawodowych, by zająć się karierą ukochanego. Czy kieruje nią miłość, oddanie, czy raczej interesowność, a nawet wyrachowanie? I czy rzeczywiście Synne poświęca siebie dla niego, czy od początku sama kreuje się na kuratorkę?
Lars Saabye Christensen na przykładzie pary bohaterów pokazuje pełen sprzeczności świat wielkiej sztuki. Stawia ich przed trudnymi wyborami, które od dawna towarzyszą artystom. Czy być wiernym swoim młodzieńczym ideałom kosztem sławy i pełnej kiesy? Czy dostosować się do gustów i oczekiwań mecenasów, krytyków, odbiorców oraz potencjalnych nabywców? A może tylko zrezygnować z wybranych założeń? I jeśli tak się stanie, to czy jest to już zdrada samego siebie, marzeń z przeszłości czy jeszcze nie końca? Pytania o sztukę łączą się tu ściśle z kolejami losów Jokuma i Synne, a ich dzieje śledzimy przez kilka dziesięcioleci z perspektywy tajemniczego narratora, który od czasu do czasu ujawnia swoją obecność, dając do zrozumienia, że znał bohaterów. To właśnie dzięki jego obecności czytelnik czuje się niczym literacki podglądacz, który zachłannie pochłania kolejne scenki rodzajowe, kolejne momenty i chwile.
Specyficzne wrażenie czytelniczego wojeryzmu potęguje zarówno rola narratora, postaci nie do końca zaangażowanej, ale też nie do końca neutralnej, jak i styl autora, sposób opisywania kolejnych, następujących po sobie wydarzeń. Christensen przygląda się bohaterom oraz przestrzeniom, które zamieszkują Oslo i San Francisco z antropologiczną fascynacją zadaje pytania odnośnie kierujących nimi motywacji. Jak w życiu, nic nie jest tu proste i bezpośrednie. Nic nie przebiega zgodnie z planem, być może nawet planem samego autora. Przestrzeń przekształca się i wkrótce na związku bohaterów zaczynają pojawiać się pęknięcia. Praca, miłość, emocje dwójki bohaterów, odpowiedzialność za podejmowane wybory, temat fotografii, który wyposaża nas w kolejne anegdoty, wszystko to wiruje i tworzy dziwne kształty, obrazy, systemy zależności.
Magnes potrafi zapaść w pamięci na długo. Podobnie jak w przypadku innych książek Larsa Saabye Christensena nie można przejść obojętnie obok tej monumentalnej, przejmującej historii. Warto tu docenić pisarski kunszt autora, którego barwny i ujmujący język pięknie odzwierciedla tłumaczenie Iwony Zimnickiej. Narracja ma w sobie jakąś magiczną siłę, która przyciąga uwagę niczym tytułowy magnes, a ten staje się z kolei następną zagadką dla czytelnika, natomiast jego interpretacja to kolejne, intrygujące wyzwanie. Kunsztowny literacki styl przeplata się tu z dynamicznymi dialogami, które prowadzone są nieraz potocznym, nieskomplikowanym językiem. Razem tworzy to niesamowitą mieszankę, od której trudno się oderwać. Nie znajdziecie tu wartkiej akcji, nie znajdziecie tu epickiej nadzwyczajności, na której zazwyczaj skupia się proza. W zamian otrzymacie jednak coś innego: wycinek życia, z wszystkimi jego zawiłościami i niełatwą naturą. Życia, które czasem trudno zrozumieć, bo należy już do kogoś innego. Życia z pewnością niebanalnego. A my, zawieszeni gdzieś obok, możemy jedynie podglądać i starać się zrozumieć.
Polecam przede wszystkim tym, którzy cenią niebanalne, refleksyjne historie i szukają w literaturze czegoś więcej niż tylko wartka akcja.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Literackim. <3
**Zapraszam na film i KONKURS!
Nie wiem czemu, ale źle kojarzą mi się lata ’70. Zarówno pod kątem estetyki (okropne fryzury, ubrania i ich kolory, meble, styl architektoniczny), jak i pewnej mentalności, zeitgeistu… Ale taki wycinek życia, jak go nazwałaś, to pewnie coś, co byłbym w stanie przeżyć, nawet się zainteresować. Byle nie była to ekranizacja. 🙂
Rozumiem to całkowicie – dla mnie również ta epoka pod względem wizualnym jest nieco odpychająca,, niemniej w książce to tylko moment, to tylko chwila, bo całość trwa przez lata. 🙂
P.S. BĘDZIE ekranizacja! 😀