
Nadszedł ten czas – jak co roku zapraszam Was na książki na jesień! Zestawienie inspiracji, które zadowolą zarówno miłośników przytulności i komfortu, jak i mrocznych, niepokojących klimatów.

„Kakao w czwartki” Michiko Aoyama
Najprzytulniejsza powieść tego roku. Jak coś przebije ten tytuł, to będę zdziwiona. Natomiast nie jestem zdziwiona faktem, że ten tytuł zdobyła japońska autorka bestsellerów Michiko Aoyama. Znamy już to nazwisko, bo zdążyła ująć już nasze serducha niejednokrotnie. To ona napisała „Wszystko, czego szukasz znajdziesz w bibliotece” i to ona napisała „W Księżycowym Lesie”. A teraz zabiera nas do małej kawiarni, w której znów przenikają się losy różnych postaci. Posłuchajcie.

Mała niewielka osiedlowa kawiarnia w Tokio. Garść stolików, kilka miejsc przy kontuarze. Jeden młody mężczyzna, który prowadzi to miejsce. I jego zwykli-niezwykli klienci. Na przykład młoda kobieta, która co tydzień w czwartek zamawia kakao i pisze listy po angielsku. To jej opowieść stanowi klamrę dla książki. Ale nie ona jedna przychodzi do kawiarni! Inni również szukają tu chwilowego azylu i porządkują zarówno swoje myśli, jak i życie.
Prostota. Życiowość. Przytulność. Te trzy określenia najlepiej oddają czym są książki Michiko Aoyamy. Każda z jej opowieści to jedynie króciutki urywek z czyjegoś życia. Kilka chwil opisanych w prostych zdaniach. Ale niuanse kryją się tutaj między słowami. Bohaterowie nie urywają się z choinki – toczą swoje zwykłe, małe życia. Często skromne, często prozaiczne. Jednak Michiko Aoyama sprawia, że nawet codzienność potrafi być po prostu piękna. I najważniejsza cecha jej prozy – przytulność. Autorka ma prawdziwy talent do tworzenia historii, które otulają serca czytelnika miękkim, pluszowym kokonem. Jej książki rodzą w nas to poczucie, że wszystko będzie dobrze. Bez względu na wszystko. Nie wiem, jak Wy, ale ja potrzebuję od czasu do czasu właśnie takiej opowieści.
„Kakao w czwartki” jest dla mnie najlepszą powieścią Michiko Aoyamy do tej pory. Może to kwestia tego kakao? A może to ta malutka i ciuchutka historia miłosna, która odsłania się przed naszymi oczami? Na pewno sprawiła, że przez moment poczułam się, jakbym zapadała się w głębokim, mięciutkim jak miś fotelu, bez trosk, bez zmartwień, ot – kobieta, która po prostu cieszy się lekturą i pochłania każde kolejne słowo.
Sami widzicie, że to najprzytulniejsza powieść tego roku. Polecam Wam się przekonać na własnej skórze.
„Rzeźnik” Joyce Carol Oates
Dyskomfort. To jest uczucie, które prowadzi tę książkę. I to jaki dyskomfort – trzeba być przygotowanym. Jedno jest pewne – Oates potrafi przerażać i robi to dobrze. To porywająca, chora na głowę i okrutna historia tytułowego Rzeźnika, XIX-wiecznego lekarza, który specjalizuje się w… kobiecej psychice i kobiecej fizjonomii. Pracuje w renomowanym szpitalu psychiatrycznym i tam prowadzi swoje eksperymenty. Do czasu. Genialna fabuła prowadzona z kilku perspektyw ukazuje zło, którego nie chcemy dostrzec. Wow.
„Colette” Valérie Perrin
Ta powieść pachnie dla mnie poranną kawą, smakuje rogalikiem z dżemem morelowym, w tle słychać rozgrywające na ulicy mecz dzieciaki, a w radio lecą klasyczne francuskie piosenki. Jak pocztówka z dawnych lat. Agnès powraca do rodzinnego miasteczka, by odkryć tajemnice życia swojej dwukrotnie zmarłej ciotki. Owszem, nie przesłyszeliście się. Kim była naprawdę jej ekscentryczna Colette?
„Ona ma karminowe usta” Cezary Harasimowicz
Bardzo dojrzały, bardzo elokwentny, bardzo unikatowy kryminał z prokurator, która jest prawdziwą zołzą. Dziura zabita dechami, w której ciągle pada, i podwójna, brutalna zbrodnia. Jak to w takich miejscach – ludzie trzymają buzie w ciup. A nasza prokurator musi zmusić ich do mówienia. Byłam zaskoczona tym, jak wciąż można stworzyć coś unikatowego w gatunku.
„Wszystko, czego szukasz znajdziesz w bibliotece” Michiko Aoyama
Mówiłam, że opędzić się od Michiko Aoyamy nie sposób! Tajemnicza bibliotekarka w niewielkiej bibliotece, która zawsze wie, jaką książkę podsunąć tym, którzy potrzebują ukojenia. Książka o książkach mięciutka jak podusia? Proszę bardzo!

„Sydonia” Elżbieta Cherezińska
Prawdziwa historia Sydonii Von Borck, kobiety skazanej za czary. Oparta o prawdziwą dokumentację z tamtych czasów. Zjawiskowa powieść historyczna z podwójną narracją – co wydarzyło się naprawdę, a co mogło się wydarzyć. Elżbieta Cherezińska zachwyca opisem minionej epoki, wnikliwościa historyczną i szczegółami, które pozwalają nam poczuć tamten świat na własnej skórze.
„Kiedy żurawie odlatują na południe” Lisa Ridzén
Tutaj trzeba szykować chusteczki – innej opcji na ma! Bosse starzeje się, a jego życie powoli dobiega końca. Złości się, zapomina, gubi… Ale nie jest w tej podróży sam, bo ma przy sobie ukochanego psa, ma pełnego zrozumienia syna i pełną oddania opiekunkę. To skandynawski bestseller o odchodzeniu, ale zostawia nas ze spokojem w sercu.
„Córeńka” Megan Miranda
W książkach jest zawsze tak, że powrót do domu oznacza całe morze kłopotów. I nie inaczej jest dla naszej bohaterki, która wraca po śmierci swojego ojca, by wraz z braćmi i miejscową społecznością odkrywać kolejne, zatopione tajemnice. Mocne, świetne i bardzo nastrojowe.
„Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë
Klasyka musi być, a nie ma nic bardziej jesiennego od „Wichrowych Wzgórz”. Tym bardziej, że nadchodzi kolejna, bardzo intrygująca wizualnie ekranizacja, więc warto odświeżyć sobie pierwowzór literacki. Heathcliff i Cathy – dwie splątane, opętane sobą nawzajem dusze, które nawet po śmierci nie potrafią się od siebie oderwać.
„Ostatni Mohikanin” James Fenimore Cooper
To jedna z tych opowieści przygodowo-historycznych, które tworzą dobry jesienny nastrój. Mamy zarówno kawał amerykańskiej historii z wojną francusko-brytyjską na czele i konfliktami między plemionami indiańskimi, mamy dramatyczną opowieść o porwaniu, nieszczęśliwej miłości i poszukiwaniach. Odmienna, bardziej tragiczna od ekranizacji, ale satysfakcjonująca w każdym calu.
Bo warto czytać.
O.
*We współpracy z Wydawnictwem Relacja.
