„I że Cię nie opuszczę aż do śmierci…” Piękna, magiczna obietnica, która po latach może zabrzmieć jak słowa podstępnego paktu z diabłem. „Aż śmierć nas nie rozłączy”, jak tragiczne zaklęcie, na które nie ma odtrutki. Jedna, najmocniejsza więź pomiędzy dwojgiem ludzi – małżeństwo. Ona jest jego, a on jest jej. Wspólne życie. Wspólne marzenia. Wspólny dom. Jeden, bajeczny horyzont. Może akurat im się poszczęści? Wielka przyjaźń, wielka miłość, wielkie pożądanie i przywiązanie. Starość jak z mglistego obrazka przeciągniętego artystycznym filtrem. Bo tak to właśnie wygląda, prawda?
Przed Wami opowieść stara jak świat. Mąż i żona. Dwie twarze małżeństwa. Dwa różne światy. Dwie różne perspektywy. Komedia i tragedia, a z pewnością grecki klasyczny dramat. Powieść idealna, symboliczna i wieloznaczna, czyli głośna i fascynująca „Fatum i Furia” Lauren Groff.
Lotto i Mathilde. On, świetlisty chłopiec, który zaraża wszystkich swoją osobą. Ona, niemal istota mitologiczna. Opanowana, elegancka, lodowata. On pochodzi z bogatej rodziny południowców. O jej rodzinie nie wiemy nic. Ich miłość jest niemal jak grom z jasnego nieba, rzucają się na głęboką wodę po zaledwie dwóch tygodniach znajomości. On zostaje wydziedziczony, ale nawet ta decyzja jego zaborczej matki nie niszczy artystycznej sielanki dwojga młodziutkich małżonków. Ona podejmuje pracę, on próbuje spełnić aktorskie zachcianki, by w końcu los się odwrócił i okazało się, że Lotto skrywa w sobie wybitnego dramatopisarza. Mija ponad dwadzieścia lat. Raz na wozie, raz pod wozem – geniusz i jego muza, lew i jego smoczyca. Ale co tak naprawdę kryje się za drzwiami sypialni Lotta i Mathilde?
„Nie ma żadnej różnicy. To kwestia perspektywy. Opowieść to krajobraz, a tragedia zasadniczo niczym się nie różni od komedii i dramatu. Wszystko zależy od tego, w jakiej ramie ogląda się wydarzenia.”
Powieść, jak pokazuje nam już sam tytuł, dzieli się na dwie odmienne fabularnie części. Pierwsza to Fatum, a tak naprawdę trzy Moiry z greckiej mitologii i życie Lotta widziane takim, jakim pragnęły go widzieć trzy najważniejsze kobiety w jego życiu, czyli matka Antoinette, siostra Rachel oraz, ta najważniejsza, żona o twarzy Mathilde. Każda z nich misternie plotła jedną z jego egzystencjalnych nici, pozwalając mu wierzyć, że jego życie to zwyczajny przypadek, chociaż nic tutaj przypadkiem nie było. Tak na scenie, jak i w życiu, Lotto był nie tylko lalkarzem, ale sam okazał się być lalką, zaledwie liściem na wietrze. Wierzył, że może wszystko, uległ iluzjom i maskom, zagubiony we własnej megalomańskiej wizji rzeczywistości.
Natomiast Furia, czyli grecka Erynia to bogini zemsty, ale także demon podziemia, który również nosi podwójną twarz – twarz gniewu i wściekłości oraz twarz wyrzutów sumienia. Furią jest oczywiście Mathilde, która, gdy opadnie maska bogini, okazuje się być demonem z własnej przeszłości. To jej nić kierująca Lottem okazuje się być najmocniejsza i najtrwalsza. Furia w postaci Mathilde ma w sobie także coś tragicznie podobnego do oblicza Antygony, które powraca przez całą powieść, nadaje jej zbuntowany ton. Ukrywa się nawet we fragmencie z „Małego Księcia” pod postacią żmii (również symbolu Erynii) i pokazuje jak bardzo jesteśmy samotni.
Lauren Groff dokonuje demistyfikacji ludzkich związków, nie tylko małżeńskich, chociaż tutaj małżeństwo pozwala ograniczyć perspektywę. Sama odgrywa w swojej powieści rolę Chóru, narratora, który od czasu do czasu pokazuje, że istnieją jeszcze inne strony całej opowieści, nic nie jest jednoznaczne, komplikacja rodzi komplikację, a to przede wszystkim dlatego, że każdy impuls jest subiektywny i nawet w najbardziej perfekcyjnym ze związków nie ma jednolitego spojrzenia na rzeczywistość. Perspektywa rozdwoi się prędzej czy później.
Po intensywnej promocji, jaka towarzyszyła od początku tej powieści, po tylu słynnych nazwiskach, które zachwalały tę książkę, w tym Baracka Obamy i Stephena Kinga, po tytułach „super bestsellerów”, „książki roku, „najlepszej amerykańskiej powieści ostatnich lat”, trudno uwierzyć, że „Fatum i Furia” jest naprawdę tak dobra, tak doskonała i tak precyzyjnie skonstruowana, bo tak właśnie jest. To jedna z tych powieści, które trzeba podziwiać w całości, nie skupiając się jedynie na fragmentach, czy poszczególnych rozdziałach – dopiero jak spojrzymy na nią z perspektywy pełnej lektury dojrzymy jak idealnie Lauren Groff dopasowała wszystkie elementy fabularnej układanki. Jest w niej nawet coś szkatułkowego, jednocześnie greckiego, ale nie chciałabym zdradzać co, bo każde z nawiązań dramatycznych i teatralnych w powieści jest na swoim miejscu, każdy ruch postaci jest nieprzypadkowy, dopracowany w najmniejszym nawet stopniu, a dialogi, niby oszczędne, zdają się być najintensywniejsze w meta-przekaz, skrywające najwięcej niedopowiedzianej treści.
Osobiście przypomina mi najstarsze, i subiektywnie dla mnie najlepsze, kinowe dzieła Woody’ego Allena, krążące pomiędzy nowojorską bohemą, aktorskim światkiem, doprawione małżeńskimi dramatami, związkami bez przyszłości oraz zakończone pełnymi jadu dowcipami i dobitnej puenty komentarzami chóru w postaci narratora. Tak właśnie jest w „Fatum i Furii” – przypomina filozoficzny zakład kilkorga związanych z teatrem przyjaciół z obrazu „Melinda, Melinda”, którzy pragną opowiedzieć jedną i tę samą historię, jednak spoglądając na bohaterów z dwóch odmiennych perspektyw – tragedii i komedii. Okazuje się, że ostatecznie tak naprawdę dostajemy tę samą, okrutną opowieść, w której przeznaczenie igra z życiem i całość kończy się identycznie, bez względu na przebieg. Opadają maski i… Puff!
„Fatum i Furia” Lauren Groff to dojrzała, doskonała proza, w której odnajdą się ci czytelnicy, którym niestraszne literackie aluzje, którzy nie boją się wyzwania i potrafią docenić nie tylko emocje, jakie towarzyszą lekturze, nie tylko ulotne wrażenia, ale przede wszystkim intensywność przekazu i formy, która poraża prawdziwością. Historia małżeńska niby taka jakich wiele, pełna białych kłamstewek, sekretów, skrywanych uraz, a jednak unikatowa, działająca na wszystkie zmysły. Proza wybitna, którą pragnie się czytać, i o której pragnie się pisać, a której nie sposób zapomnieć.
Mój nowy Duży Buk.
O.
FABUŁA:
- Opowieść o małżeństwie Lotta i Mathilde. O wspólnie spędzonych latach, o poświęceniach, o mniejszych i większych kłamstwach. O tym, co kryło się za drzwiami ich sypialni.
TEMATYKA:
- Małżeństwo, komedia i tragedia, życie małżeńskie, poświęcenie, rola teatru, przeznaczenie, mojry.
DLA KOGO?
- Dla dojrzałych, pełnoletnich czytelników, obytych z podstawowymi, klasycznymi dziełami literatury. Dla zaintrygowanych całym tym hałasem, jaki rozbrzmiał wokół tej powieści, dla czytelników spragnionych doskonałej, pięknej prozy obyczajowej.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK <3
Uwielbiam stare filmy Allena – jeśli powieść jest w duchu allenowska, to dla mnie wystarczający argument, by sięgnąć 😀
Więc sięgaj i zachwyć się tak jak ja <3
Świetna recenzja.
Miałaś rację – poczekam z nią. Choć pewnie i tak znajdzie się 100 innych książek na drodze. Cóż, tak też bywa.
Cieszę się, że znalazłaś nowego Dużego Buka.
Poczekaj trochę, nie ucieknie, a z czasem będzie jeszcze lepsza. 😀
Zgadzam się:) teraz kończę taką książkę i dziękuję sobie, że nie przeczytalam ją dwa lata temu gdy dostałam ja w nagrodę. Bo z pewnością bym jej tak nie odebrała.
Widziałam już gdzieś „Fatum i Furie”, ale nie oczarowałam się okładką, więc nie poświęciłam jej żadnej uwagi – wiem,to zły nawyk. Po przeczytanej recenzji myślę, że to dobrze i źle zarazem. Książka wydaje się być rewelacyjna i nieźle wciągająca, ale jednocześnie nie dla mnie. Jeśli to pozycja dla poważnego czytelnika, podczas gdy ja wciąż wolę lekkie lektury, to na razie sobie opuszczę.
To faktycznie możesz odpuścić – nie ma sensu sięgać po coś, co nie sprawi Ci takiej radochy. 🙂 Najfajniejsze jest to, że wiesz co lubisz i o to właśnie chodzi. <3 Pozdrowienia!
Przekonałaś mnie tym porównaniem do Allena, bo lubię filmy tego amerykańskiego reżysera (ale akurat Meliny i Melindy nie widziałam). Trochę martwi mnie to co napisałaś w skrócie dla leniwców, czyli obycie z klasykami literatury. Klasykę czytałam w czasach liceum i trochę na studiach, a było to już dobre parę lat temu.
Ogromnie się cieszę – sięgnij koniecznie! Jeśli chodzi o obycie literackie, to przede wszystkim mam na myśli podstawowe tropy w „Antygonie”, „Królu Edypie”, znajomość Shakespeare’a (głównych motywów), czy tematów małżeńskiej samotności, jak „Anna Karenina” lub „Pani Bovary” – to taka podstawa szkolna właśnie 🙂
Hm, w takim razie chyba trzeba kolejną książkę wpisać na listę Lektur Obowiązkowych;-)
Zdecydowanie tak 😀
W takim razie chyba trzeba kolejną książkę wpisać na listę Lektur Obowiązkowych:-)
W sobotę zaczęłam czytać. Apetyt rośnie 🙂
Prawda, że jest przegodnie? 😀
Tak mnie oczarowałaś recenzją a wydawnictwo Znak promocją, że oczywiście się skusiłam 😉
Przegodnie! <3 Sama już przygotowałam książkę dla Rodziców – muszę przeczytać. 😀
Jejuuuu, skonczylam. Co za ksiazka!!!! Wspaniala!!!! 🙂
Prawda, że cudo? <3