Bez pamięci, bez wspomnień, bez tradycji rozdziobią nas kruki i wrony Tak w najnowszej powieści Fannie Flagg Całe miasto o tym mówi rysuje się przyszłość w słodko-gorzkiej opowieści o pokoleniach, rodzinie i małomiasteczkowej Ameryce, która powoli rozpada się w pył i znika z mapy Stanów Zjednoczonych.
O małych miasteczkach można by pisać całe eseje, wydawać kolejne tomy opiewające urocze, odosobnione światy, niewielkie wyspy, enklawy spokoju na oceanie wypełnionym po brzegi brutalizmem rozpanoszonego miejskiego zgiełku. Fannie Flagg pisze o mieścinach amerykańskiego środka, małych bijących sercach stanów rolniczych, w których lokalne społeczności tworzyły swoje równie małe, odosobnione światy. Wiele narosło o takich miejscach stereotypów, obrosły z czasem mitami, by wreszcie, kiedy nadszedł czas, i one dopasowały się do współczesnej rzeczywistości. Teraz na nowo budzie się tęsknota za tym, co od początku dziejów tworzyło ich korzenie za indywidualizmem i poszanowaniem historii. O tym jest ta opowieść.
Elmwood Springs w stanie Missouri założył szwedzki imigrant Lordor Nordstrom, który przybył do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu kawałka własnej ziemi i lepszego, nowego życia. Założył rodzinę, otworzył własny biznes, zbudował miasto od podstaw, by wraz z sąsiadami stworzyć godny, stabilny i bezpieczny dom dla przyszłych pokoleń. I tak zaczyna się ta historia dzieje miasteczka, którego kolejni bohaterowie i tak wreszcie trafiają na miejsce zwane Spokojnymi Łąkami. A tutaj bez względu na czas, bez względu na epokę plotki nie cichną, wspomnienia nie ustają
coraz szybciej zanikały dobre obyczaje i maniery i coraz trudniej było utrzymać to, co cenne, gdy chociażby z telewizji przez cały dzień płynęły same bzdury. Teraz jeszcze to miejsce, które powinno pozostać oazą spokoju, ciszy i piękna, zaczęło ulegać zmianom. Co jednak można było na to poradzić?
Z małymi amerykańskimi miasteczkami dzieje się dokładnie to samo, co z resztą świata. Postępująca globalizacja powoli standaryzuje horyzonty, ujednolica ulice skrawek po skrawku, sprawia, że każde kolejne miejsce jest podobne do drugiego. Ta sama sieć obsługowa sklepów na wjeździe, te same stacje benzynowe, te same sklepy i restauracje z fast foodem. Te same tandetne pamiątki, to samo rękodzieło prosto z Dalekiego Wschodu, nawet identyczne miejsca rekreacji parki, kina, kawiarnie jak spod linijki, jak zdjęte z jednej taśmy. Całe miasto o tym mówi to wynik tęsknoty za czasami, które może nie były łatwiejsze, nie były przyjemniejsze, niemniej były mocno nacechowane indywidualizmem społeczności. Miasteczka takie jak fikcyjne Elmwood Springs miały swoją duszę, prawdziwie unikatowe elementy związane historycznie z tym konkretnym miejscem na mapie, z tożsamością ich mieszkańców. Za tymi miejscami kryły się autentyczne doświadczenia całych pokoleń, tradycje rodzinne, lata ciężkiej pracy Zniknęły, rozpierzchły się w pył, a pamięć powoli wymiera, bo niewielu pozostało tych, których na czymkolwiek zależy.
Macky martwił się o swój kraj. Co psuło się gdzieś w głębi następował powolny rozkład, zatracała się różnica między dobrem a złem. Zupełnie jakby setki cynicznych małych szczurów podgryzały każde włókno, cierpliwie rok po roku, aż wszystko zaczęło się rozłazić i zamieniać w wielką kadź pełną szarej mazi wymieszanej z nienawiścią do samych siebie.
Autorka niezapomnianych Smażonych, zielonych pomidorów po raz kolejny wzrusza do głębi, bawi i przypomina o tym, co najważniejsze, a mimo wszystko bagatelizowane. Całe miasto o tym mówi to dzieje małego amerykańskiego miasteczka, które mogłoby być każdym jednym innym miasteczkiem na prowincji Stanów Zjednoczonych, bo problemy tych miejsc są tożsame, nic się tu nie zmienia od lat. Flagg ze znaną sobie swadą komentuje rzeczywistość, daje kuksańca w bok współczesności, z przymrużeniem oka mówi o sprawach najistotniejszych w taki sposób, by zwrócić uwagę na problem, nie urażając niczyich uczuć. Ustami bohaterów pokazuje różne punkty widzenia, zadaje dociekliwe pytania i szuka różnych odpowiedzi. Przebija tu tęsknota za tym co było i nigdy już nie wróci, a z pewnością nie w najbliższym czasie. Tęsknota pokoleń, którym zależało, którzy nie czuli wiecznego wstydu, których globalne idee nie przyćmiewały tego, co najbliższe, tego, co naprawdę ich, tego, co można tworzyć i kreować tu i teraz, naznaczając swoją wyjątkowość.
Fannie Flagg od zawsze pokazywała w swoich nostalgicznych powieściach jak bardzo czas potrafi niszczyć, jak każda generacja rozmija się z kolejną i każdą, która potem następuje, jednak pomimo tej łyżki dziegciu ukrytej między wierszami, jej książki w tym Całe miasto o tym mówi niezmiennie działają jak miód na serce. Urokliwa proza w prawdziwie amerykańskim duchu.
O.
*Tekst powstał we współpracy z Wydawnictwem Literackim. <3
**Zapraszam na film i na konkurs (wieczorem)
Świetna recenzja!
Dziękuję! 🙂
Wygląda na książkę bardzo w moim stylu. Uwielbiam takie opowieści o małych społecznościach, jest w nich coś magicznego. Niedawno znowu sięgałam po „Kroniki portowe”… Teraz chyba czas na „Całe miasto…” 🙂
Ooo! Koniecznie sięgnij – co prawda to zupełnie inny klimat niż „Kroniki…” (o niebo bardziej pozytywny), ale warto bardzo. 🙂
Fannie Flagg <3
A swoją drogą, nie wiem czy wiesz, ale Fannie Flagg pojawia się w… „Grease”. 😀 http://photos1.blogger.com/blogger/2088/2881/1600/_cast3.3.jpg
„Smażone, zielone pomidory” były rewelacyjne! Chyba muszę się i za tę Flagg zabrać. 🙂
Koniecznie! <3
Polecam jeszcze:
:10p/10p „Witaj na świecie maleńka” oraz „Dogonić tęczę”10p/10p
„NIe mogę się doczekać kiedy wreszcie pójdę do nieba” 9p./10p..
Natomiast „Daisy Fay i Cudotwórca” 4p/10p
„Wciąż o Tobie śnię” 8p/10p ..
Fannie Flagg nie zawodzi