„Dziedzictwo” Ann Patchett – recenzja

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne; każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Chociaż te słowa, które rozpoczynają Annę Kareninę Lwa Tołstoja uznawane są już czasami za truizm, to nigdy nie były prawdziwsze. Nieszczęśliwość niektórych rodzin, wspólna wszystkim jej członkom, zdaje się przenikać ich los, osaczać ich przeszłość i przyszłość, naznaczać kolejne pokolenia. Może zacząć się z przytupem, intensywnie i bez możliwości odwrotu. A może pojawić się nie stąd, ni zowąd, skuszona poczuciem wspólnoty, radością codziennych dni. Zaczaić się, poczekać na odpowiedni moment i zaatakować znienacka. Ten rodzaj nieszczęśliwości jest najgorszy, bo tak podstępny. Czasami można się od niej odwrócić, uniknąć o mały włos, ale trzeba wychwycić odpowiedni moment, zanim będzie za późno.

Upalny wieczór, rodzinna impreza, która trwa już zbyt długo i tłum ludzi pochłaniający drink za drinkiem. W mroku zamkniętego pokoju jeden pocałunek o smaku pomarańczy, który zmieni wszystko. Tak rozpoczyna się Dziedzictwo Ann Patchett i tak nieszczęśliwość wygodnie umości się w życiu dwóch rozbitych rodzin. Na długie lata.

Pocałunek Beverly Keating i Berta Cousinsa burzy ich ustatkowane do tej pory życie. W zasadzie przewraca wszystko do góry nogami, a część rozsadza w pył. Na gruzach poprzednich małżeństw zostaje osamotniona Theresa, zdradzony Fix i sześcioro dzieci, których świat na długie lata zamienia się w swoisty koszmar. Spędzone wspólnie wakacyjne miesiące scalają więzi połatanego rodzeństwa, ale życie biegnie nieubłaganie naprzód, a raz podjęte decyzje mają swoje porażające konsekwencje, nawet pół wieku później. Nieszczęśliwość panuje już w swoim królestwie. Czy chociaż jedno z nich potrafi w pełni opowiedzieć tę rodzinną historię?

Ann Patchett wprowadza czytelnika do rodzin Cousinsów i Keatingów iście po hitchcockowsku. Impet pocałunku, hipnotyzujący zapach pomarańczy, nagłe rozerwanie rodzin i cisza. Niespiesznie minęły lata, umierający ojciec chce wrócić do przeszłości, a jego córki musza powolutku rozdzielać ziarna od plew, dopasowywać kolejne wątki i zapełniać luki ojcowskiej pamięci. Powraca tajemnicza śmierć starszego brata, powraca zapijaczony pisarz, który cudzym kosztem wrócił zza grobu, powraca młodszy brat, któremu umknęły całe epizody dzieciństwa. Ale przede wszystkim powraca poczucie winy, budzą się od nowa wyrzuty sumienia. Jakkolwiek nie opowiadać tej historii, nie wróci ona czasu pozornie beztroskiego dzieciństwa, tak jak nie sposób było zawrócić tragicznej chwili, której można było zapobiec. Dlatego każdy członek ich rodziny cierpi w odosobnieniu, z oddali, udając, że nic takiego się nie stało, chociaż stało się wszystko.

Dziedzictwo oscyluje między geniuszem a przeciętnością, co sprawia, że lektura tej wyjątkowej powieści jeszcze bardziej oddziałuje na czytelnika. Wymusza w pewien sposób rozmyślanie o fabule i analizowanie własnych doświadczeń w konfrontacji ze słowami Ann Patchett. Z jednej strony to rodzinna historia niedopowiedzeń, ukrytych głęboko żali i rozdzielenia, a z drugiej opowieść o sekrecie, o zdradzie, o śmierci i związanym z nią cierpieniu.

To, czego zabrakło Dziedzictwu to dosadny konkret, idea, która jak kotwica trzyma całość w ryzach. Bez niej poszczególne fragmenty rozmywają się, rozchodzą, przepływają między sobą i chociaż przyciągają uwagę, pomimo iż fascynują swoim nasyceniem, to ostatecznie powieść traci kontury. Szwy trzymają, ale na bardzo słabiutkich nitkach. Co nie przeszkadza jej jednocześnie czarować, snuć się po wyobraźni czytelnika, oszałamiać głębią, a czasami swoją zwyczajnością pozbawioną zbędnych podtekstów. To jedna z tych historii, która zostawia po sobie ślad, drobinki, które przenikają do czytelniczego serca literackie odniesienia, tajemnice zabrane do grobu i zapach soku pomarańczowego, który zdeterminował przyszłość bohaterów Dziedzictwa.

Prawie Duży Buk, powieść zbyt dobra, by przejść obok niej obojętnie.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK. <3

Komentarze do: “„Dziedzictwo” Ann Patchett – recenzja

  1. mzskrzynski napisał(a):

    To Mansztaj napisał wiersz, który kończy się „(…)więc pożegnaj się z nadzieją,
    że wyrośniesz z tego domu, co otacza ciebie gęsto”.

  2. Rina napisał(a):

    Właśnie czytam „Dziedzictwo” i książka wydaje mi się przede wszystkim nierówna. Jeden rozdział pochłania i zachwyca, drugi „ciągnie się makaron” i nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko pokonuję powieść szybko, bo z niecierpliwością czekam te wybitne rozdziały. 😉 W książce bardzo podoba mi się zaangażowanie, które wymusza na czytelniku pisarka – trzeba ruszyć umysłem, żeby zebrać do kupy rzucone tu i ówdzie strzępki informacji czy poprawnie ulokować historię w czasie. Jeszcze nie wydaję ostatecznej opinii, ale póki co jest całkiem dobrze. 🙂

Dodaj komentarz: