„Dziennik Nicka Twispa. Buntownicza młodość” C.D. Payne – recenzja & PATRONAT

Nastoletnie lata stanowią jedno z największych wyzwań w życiu człowieka. Jakkolwiek byśmy się nie starali, trudno jest zachować godność będąc nastolatkiem. Ciało jakby odmawia posłuszeństwa. Niemrawe, ciamajdowate, rozrastające się nieproporcjonalnie do całej reszty. Burza hormonów nie ułatwia sprawy pryszcze atakują i nagle cały świat wydaje się nabierać seksualnych znaczeń czy podtekstów i nic nie jest w stanie zatrzymać pędzących na oślep myśli. Nic się nie podoba, a bunt rodzi się jakby naturalnie i nawet najmniejsza propozycja rodziców spotyka się z odmową. Najmniejszy problem rośnie do rangi tragedii tysiąclecia, a myśli o samobójstwie to chleb powszedni, bo nikt mnie nie rozumie. Ot, stereotypowe nastoletnie lata.

Ten czas przemian, metamorfoz i buzujących uczuć wykorzystał humorysta amerykański C.D. Payne, tworząc serię Dzienników Nicka Twispa, zbolałego nastolatka i jego Buntowniczej młodości.

Nick Twisp kończy czternaście lat. W głowie ma tylko jedno seks, seks i jeszcze raz seks. I trochę porządnej literatury też, bo Nick uwielbia czytać, nie tylko pisemka pornograficzne. Z samoświadomością i zażenowaniem obserwuje wybryki swojego dorastającego, męskiego ciała, a jego myśli krążą przede wszystkim wokół wyobrażeń o dziewczynach i jego własnej erekcji. Nie znosi swojej matki, nie znosi jej kochanka, nie znosi swojego ojca i jego nowej dziewczyny. Kiedy zostaje zmuszony do przymusowych wakacji w przyczepie nad jeziorem, nie spodziewa się, że ten wyjazd będzie przełomem w jego nastoletnim życiu.

Buntownicza młodość oscyluje między humorem a totalną żenadą i najpewniej właśnie taki był jej pierwotny cel. Nastolatek aspirujący do oczytanej inteligencji, którego ciało zdradza go za każdym razem, a wokół niego dorośli na poziomie niewyedukowanych neandertalczyków. Ta kultowa seria początku lat dziewięćdziesiątych zrobiła niemałe wrażenie na chłopakach dorastających w tamtych przełomowych czasach i stała się swoistym kanonem dla młodzieży w Stanach Zjednoczonych. Dzisiaj natomiast, czytelnicy Starego Kontynentu, mogą nie dostrzec jej wyjątkowości, tego wykorzenionego absurdu, a geniusz C.D. Paynea zwyczajnie umyka. Dzienniki Nicka Twispa rozmywają się w rozległych opisach seksualnych fantazji, przedłużających się erekcji i innych przykrych seksualnych doświadczeń. Mogło być chłopakowato, faktycznie buntowniczo, a wyszło bardziej świńsko i nieco prostacko. Miejscami bywa śmiesznie, ale ile można chichrać z tych samych gagów wykorzystywanych w kółko, raz po raz?

Buntowniczej młodości nie udało się przetrwać próby czasu. Mogłaby to być satyra, ale nie jest. Mogłaby to być czarna komedia, ale nie jest. Mogłaby to być klasyczna parodia, ale nie jest. C.D. Payne wykorzystuje wszystkie te elementy, ale brakuje im wyrazistości, brakuje konkretnego kopa. Nick Twisp ma potencjał, potrafi rozbawić, jednak częściej wywołuje naturalne obrzydzenie, bo jego przygody i seksualne perypetie po prostu utraciły kontrowersyjny smak wraz z nadejściem nowego tysiąclecia. Dzisiaj powieść C.D. Paynea to rozrywka raczej dla dorosłego czytelnika, który chciałby sobie przypomnieć nastolatków sprzed lat, poczciwszych, mniej wyszukanych, prostszych w swojej codzienności. Taki amerykański młodzieżowy sen i czas bezpowrotnie utracony, trącący nieco myszką.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Stara Szkoła. <3

**Zapraszam na filmik i na ROZDANIE!

Dodaj komentarz: