Ach, te małe, ukryte pośród górskich szczytów, rozległych leśnych połaci, czy piaszczystych wydm wioski. A w nich społeczności, których życie pozornie się zmienia z każdą nadchodzącą epoką, a które tak naprawdę gdzieś w środku pozostają takie jak dawniej. Ci mieszkańcy kryjący się przed wzrokiem obcych. Ludzie, którzy pielęgnując nawet najmniejsze urazy, walczą zaciekle aż do ostatniej krwi, a sekrety skrywają głęboko, nie zdradzając nic a nic nawet do samej śmierci. Pośród legend, pośród wspomnień, pośród nienawiści…
Bajeczne górskie szczyty, kotliny i doliny zamieniają się w mroczny teatr ludzkich tragedii, kłamstw i prehistorycznych potworów w świetnie skonstruowanym głośnym kryminale z nutą thrillera, czyli „Istocie zła” Luca D’Andrei, który został okrzyknięty literackim wydarzeniem mijającego roku.
Amerykański dokumentalista Jeffrey Salinger przenosi się wraz z rodziną do małej wysokogórskiej wioski, między szczytami Trydentu. Szuka tam spokoju, ale przede wszystkim inspiracji do swojego kolejnego telewizyjnego dzieła życia. Tragiczny wypadek sprawia jednak, że pierwotne plany lgną w gruzach, a Salinger popada w depresję. Syndrom stresu pourazowego i narastające ataki paniki postanawia zaleczyć sam, wikłając się w rozwiązanie zagadki niewyjaśnionego zabójstwa sprzed lat. Podczas nawałnicy ktoś dokonał brutalnej masakry w wąwozie Blatterbach, uśmiercając trzy niewinne osoby. Obsesja nakierowuje Salingera na prehistoryczną legendę, na sekrety przeszłości i na miejscowych, którzy kryją w sercach niejedną, smutną tajemnicę.
Luca D’Andrea, nieudolnie porównywany do swoich ulubionych pisarzy, czyli Stephena Kinga, Jo Nesbo, Jeffreya Deavera, czy H.P. Lovecrafta, udowodnił, że pisarz może wyjść ponad marketingowe chwyty i obronić swoją opowieść, tworząc coś własnego i nietuzinkowego. Porównania do wielkich tuz horroru i kryminału są nie tylko krzywdzące, ale zwyczajnie zupełnie niepotrzebne, bo twórca „Istoty zła” sam w sobie tworzy własną legendę, podbijając serca czytelników na całym świecie. Nie potrzebuje nikogo innego, bo sam w doskonały sposób połączył tradycyjną zagadkę kryminalną z elementami thrillera, dla smaczku wykorzystując prehistoryczną legendę, co wprawiło w konsternację część krytyków. To właśnie dzięki temu zabiegowi „Istota zła” zdaje się oscylować na gatunkowych krawędziach, ale nie dajmy się zwieść – to kryminał z krwi i kości, a atmosfera osaczenia i grozy wynika raczej z doskonale dopracowanej lokalizacji, niż z samej fabuły.
Powieść Luca D’Andrei ma szansę pochłonąć bez reszty nie tylko wielbicieli kryminałów, czy rasowych thrillerów, ale także tych, którym nieobca jest groza, szczególnie w tej pierwotnej, naturalnej postaci. Jako, że napisanie takiej właśnie uniwersalnej opowieści wymykającej się ostatecznej klasyfikacji zdaje się być niełatwym zadaniem dla współczesnych twórców, to „Istota zła” udowadnia, że można tego dokonać, można iść własną ścieżką i stworzyć coś dobrego, po swojemu. To niezwykle satysfakcjonująca lektura, a jeśli miałabym porównać ją do tytułów czytelnikom już znanych, to szukajcie podobieństw u Jean-Christophe’a Grangé w jego „Purpurowych rzekach”, lub w Trylogii Bastán Dolores Redondo. U nich także górskie szczyty kryją pradawne tajemnice, ożywają legendy, a zło czające się w człowieku znajduje ujście w zbrodni.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem W.A.B. <3
**Zapraszam na filmik! 🙂