Bezsenne Środy: „Miasteczko kłamców” Megan Miranda – recenzja

Nie można uciec własnej przeszłości. Nie można uciec przed własnym sumieniem. To, co minęło, nawet bezpowrotnie, żyje w nas i zostawia swój ślad na zawsze. Można udawać, że wszystko się zmieniło, można udawać, że już po wszystkim, ale wystarczy spojrzeć w lustro. Ta przeszłość, od której tak bardzo próbujemy się odwrócić, odbija się w naszych oczach, zasłania światło, wybija wewnętrzną ciemność na powierzchnię. Niektórzy mówią, że każdy ma tę drugą twarz. Tę, o której chciałby zapomnieć, ale od której nigdy nie można się uwolnić.

Przed bezwzględnymi szponami przeszłości próbuje uciec także bohaterka trzymającego w napięciu dreszczowca autorstwa Megan Mirandy powrót do domu już dawno nie był tak złowieszczy. Witamy w Miasteczku kłamców!

Zaginione dziewczyny doskonale potrafią zakraść się do czyjejś głowy. Nie można nic na to poradzić, że dostrzega się je w każdym uświadamiamy sobie, że nasz los jest ulotny i kruchy. W jednej chwili jesteśmy tutaj, a w następnej zostaje po nas tylko fotografia w witrynie sklepowej.

Minęło dziesięć lat odkąd życie w Cooley Ridge stało się nie do zniesienia. Minęło dziesięć lat odkąd zniknęła Corinne. Dziesięć lat odkąd Nicolette rzuciła wszystko i nie oglądając się za siebie ruszyła do Filadelfii. Nie planowała powrotu, ale życie pisze różne scenariusze. Musi wrócić do domu do chorego ojca, do brata i do byłego ukochanego, którego rzuciła niemal bez słowa wyjaśnienia. I do Cooley Ridge, które już raz przeżuło ją i wypluło, całkowicie zdesperowaną. Teraz znowu znika kolejna młoda kobieta, a policja zaczyna węszyć. Czy kłamstwa sprzed lat ujrzą światło dzienne?

Małe miasteczka mają to do siebie, że każdy zna każdego, wszyscy wiedzą o sobie wszystko. Niewiele można ukryć, niewiele można zataić. Nie można się powstrzymać, nie można odwrócić wzroku, ominąć krążącej plotki. Ktoś zawsze jest czyimś bratem, siostrą, kuzynką, czyimś ojcem Powiązań jest zbyt wiele, a wszystko wiąże wspólna historia. Wspomnienia tak dobre, jak i złe, pradawne zatargi sięgające lata wstecz i całe pokolenia w tył, związki, które na zawsze pozostaną żywe, nawet po śmierci kochanków Ot, czyste sąsiedzkie pożycie małych społeczności.

Powrót do domu po latach, tajemnica z przeszłości i małe amerykańskie miasteczko czy istnieją we thrillerach większe fabularne klisze? Całość brzmi bardzo filmowo, niemal scenariuszowo, bardzo znajomo, a mimo to Megan Mirandzie udało się stworzyć zaskakującą konstrukcją opowieść, którą czytelnik ma szansę śledzić z zapartym tchem, a to za sprawą odwróconej chronologii. Historię poznajemy po części od końca, nie znając wciąż jej rozwiązania. A wokół osaczające powoli Cooley Ridge, czyli miejsce tak klaustrofobiczne, że nawet las zdaje się patrzeć i czujnie obserwować tych, którzy czują się zbyt bezpiecznie. Zbyt pewnie siebie.

Miasteczko kłamców dezorientuje, wyprowadza na manowce, czuwa, by nic nie wymsknęło się przedwcześnie. To thriller, który niby niepozbawiony schematów, zostawia pole do domysłów, a to jest w dreszczowcach najważniejsze.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nawet las patrzy.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK.

Komentarze do: “Bezsenne Środy: „Miasteczko kłamców” Megan Miranda – recenzja

  1. Czepiam się książek napisał(a):

    Zaintrygowała mnie ta odwrócona chronologia. Jest taki francuski film „Nieodwracalne”, w reżyserii Gaspara Noe. Brutalny i genialny. I choć finał poznajemy na początku, paradoksalnie wyjątkowo tajemniczy. Jeśli ta książka jest podobna… 😉

    • Bombeletta napisał(a):

      O matko! „Nieodwracalne” jest potworne i traumatyczne tak bardzo, że nawet ostateczne „katharsis” nie oczyszcza…
      „Miasteczko kłamców” nie niesie aż takiego ładunku, ale jest przegodną tajemnicą. 🙂

Leave a Reply to BombelettaCancel reply