„W labiryncie” Donato Carrisi – recenzja

W ciemnościach, pośród szarych ścian i wilgotnych murów zaczaiło się zło, które tylko nieliczni są w stanie pojąć… Przed czytelnikiem zatrważający thriller, który sprawi, że będzie zerkał przez ramię, przynajmniej przez jakiś czas – „W labiryncie” Donato Carrisi.

Bruno Genko to starzejący się, schorowany detektyw, który nie ma nic do stracenia. Jego dni są policzone, gotowy jest na śmierć, gdy okazuje się, że ożywa jego sprawa sprzed lat. Do świata żywych powraca Samantha Andretti, która zniknęła bez śladu piętnaście lat wcześniej. Teraz, dziewczyna przebywa w szpitalu, a po obudzeniu towarzyszy jej niejaki doktor Green, policyjny profiler, którego zadaniem jest odzyskać wspomnienia Sam. Wspomnienia z czasu, gdy przebywała w tajemniczym labiryncie, w którym jej porywacz zmuszał ją do udziału w zwyrodniałych grach i wystawiał ją na najpotworniejsze próby. Bruno Genko wyrusza tropem porywacza, człowieka, który ukrywa się za maską królika, a którego również dotknęła ciemność.

„Głównym celem takiego psychopaty jest upodlenie ofiary – ciągnął glina. – Przetrzymując ją w uwięzieniu, „pocieszyciel” poddaje ją okrutnym próbom, zastrasza, zmusza do nikczemnych rzeczy… I w ten sposób pociesza samego siebie, ponieważ to pozwala mu zapomnieć, że jest potworem.”

Takie ciary przerażenia pamiętam z lektury „Milczenia owiec” Thomasa Harrisa i seansu z nomen omen „Labiryntem”, a to oznacza, że wszyscy miłośnicy gatunku powinni czujnie przygotować się na polowanie. Nie sposób odłożyć powieści Donato Carrisi aż do chwili, gdy nie poznamy rozwiązania zagadki.  A finał jest tak zaskakujący, jest tak szokujący, jest tak niepokojący, że lektura pozostaje w czytelniku na długo, o ile nie na zawsze. Całość wydaje się być oczywista i jednoznaczna, ale im głębiej bohaterowie zanurzają się w zwyrodniały świat porywacza, im głębiej przenikają ciemność, tym bardziej obraz rozmywa się i nabiera nowych znaczeń. Co ciekawe, Donato Carrisi uniknął klisz, uniknął utartych szlaków i pułapek, w które często wpadają twórcy dreszczowców. Poszedł za swoim pomysłem i chociaż wydawać by się mogło, że wszystko to już znamy, to nagle okazuje się, że nie wiemy nic, a autor zostawił sobie niejeden as w rękawie na sam koniec.

„W labiryncie” to dreszczowiec nieprzewidywalny, który pozostawia czytelnika na pełnym wdechu, tym bardziej, że porusza prawdziwie niepokojącą tematykę porwań i uprowadzeń. A najgorsze jest to, że nie pozostawia złudzeń.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

**Zapraszam na film i na KONKURS!

Dodaj komentarz: