Bezsenne Środy: „Gaz do dechy” Joe Hill – recenzja PATRONACKA

Joe Hill to ewenement w historii literatury. Nie tylko udało mu się wyjść z cienia swojego legendarnego ojca Stephena Kinga, ale także dumnie stanąć z nim ramię w ramię, dorównać mu kroku, kontynuując ich wspólne, wypełnione grozą dzieło. Zbiór opowiadań „Gaz do dechy” jest tego najlepszym przykładem.

przeł. Izabela Matuszewska, Danuta Górska, Krzysztof Sokołowski

CZY STRASZY?

Ten zbiór jest tak różnorodny, że trudno jednoznacznie ocenić poziom straszności, niemniej z pewnością znajdzie się w „Gazie do dechy” coś zarówno dla miłośników lekkich dreszczy emocji jak i porządnej grozy. To dlatego, że Joe Hill całkiem otwarcie nawiązuje do wszystkich swoich największych idoli świata horroru, ze swoim ojcem na czele. Nie przypadkiem na pierwszy plan wysuwają się dwa opowiadania napisane razem ze Stephenem Kingiem – „Gaz do dechy” i „W wysokiej trawie” – które otwierają i zamykają ten zbiór, spinając go swoistą ojcowsko-synowską klamrą.

RÓŻNORODNOŚĆ GROZY

Tytułowy „Gaz do dechy” nawiązuje do opowiadania Richarda Mathesona, autora „Jestem legendą”, „Hell House” czy licznych scenariuszy do kultowego serialu „Twilight Zone”. Motyw rozpędzonej ciężarówki, która terroryzuje gang motocyklistów zaskakuje jednak poruszającym serce twistem bardzo w duchu Kingów. Natomiast „W wysokiej trawie” to już pełnokrwisty horror, który kojarzyć się może atmosferą z „Dziećmi kukurydzy” Króla Horroru, prowadzi jednak do nieoczekiwanego końca. Wrażenie może zrobić także „Mroczna karuzela” – oniryczna, tajemnicza, przywodząca na myśl tak uwielbianą przeze mnie prozę Raya Bradbury. Nie inaczej z tytułem „Nad srebrzystą wodą Jeziora Chaplain”, w której majaczy na horyzoncie tak dobrze znany młodzieńczy przełom, ten symboliczny koniec dzieciństwa. Znajdzie się tu kilka historii w duchu gore, kilka obyczajowych niesamowitości, ale też zaskakujące formą opowiadanie „Diabeł na schodach”. Od razu pomyślałam o wierszach francuskiego poety Appolinaire’a w kształcie kielicha czy Wieży Eiffela.

Spory tu misz masz gatunkowy, ale taki jest właśnie Joe Hill i nie trzeba się bać, by docenić jego prozę.

POŚRÓD OPOWIEŚCI

Twórczość Joe Hilla nieustannie ewoluuje i rośnie w oczach czytelnika. W odróżnieniu od swojego ojca,  Hill pozwala czytelnikowi odsapnąć, bawi się formą, konwencją, stylem. A mimo to, to właśnie jest Hill w całej swojej okazałości – bez względu na to czy snuje opowieść o diabelskiej zemście jak w „Rogach”, czy o wampirze porywającym dzieci jak w „NOS4A2”, czy zabiera nas do wyimaginowanego miasteczka Lovecraft jak w serii fenomenalnych komisków „Locke & Key”.

„Gaz do dechy” oddaje tę różnorodność i pozwala zanurzyć się w lekturze nigdy nie będąc do końca pewnym, co napotkamy w kolejnej opowieści. Czy nas przerazi, rozbawi, obrzydzi, a może wzruszy?

W UNIWERSUM WŁADCÓW GROZY

Joe Hill pozwala zanurzyć się w swoich miniaturach, jednocześnie porywając nas głęboko do hillowo-kingowego uniwersum, jakie stworzył wspólnie z ojcem. Z pewnością czytelnicy obeznani z jego twórczością odnajdą wiele odniesień, przypomną sobie minione strachy, a kto wie? Może znów do nich powrócą?

Lubię myśleć i wierzyć, że istnieje ktoś, kto kontynuuje kingowe i nie tylko dzieło. Ktoś, kto wychował się na głosach przeszłości, które stały się jego nieodłączną częścią i teraz oddaje ten fragment samego siebie nam, spragnionym opowieści czytelnikom.

„Gaz do dechy” polecam z całego bezsennego serca.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo nie mogę oderwać się od lektury.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

**Zapraszam na FILM!

Dodaj komentarz: