Bezsenne Środy: „Sabat. Cmentarne sępy” Guy N. Smith – recenzja

Złota Era Horroru i moje pierwsze spotkanie z Sabatem – Markiem Sabatem – egzorcystą i łowcą kultystów w kultowej równie odsłonie „Cmentarne sępy” Guya N. Smitha.

CMENTARNE SĘPY

Mark Sabat jest byłym księdzem, byłym komandosem służb specjalnych SAS, a obecnie egzorcystą do wynajęcia. Jego kolejnym zleceniem jest sprawa pewnej angielskiej wioski, w której zalegli się… czciciele szatana. Sekta, która za pomocą praktyk nekromanckich, morderczych i perwersyjnych próbuje wskrzeszać zmarłych o magicznych mocach, szczególnie pewnego czarnoksiężnika. I tak Sabat musi stawić im czoła, a zrobi to po mistrzowsku.

SABATOWE PRZYPADKI

Czytając książki Guya N. Smitha trudno się bać, trudno odczuwać taki namacalny, realny niepokój, jak chociażby przy niektórych książkach Herberta, czy momentami Mastertona. Książki Wielkiego Skryby – jak nazywają Smitha fani – to horrory pulpowe, pisane z humorem, przymrużeniem oka. Książki, które mają cieszyć, mają bawić, mają sprawiać czytelnikowi frajdę na wielu różnych poziomach. Zaczynając od klasycznych, makabrycznych, nietuzinkowych okładek po fabuły, które łączą w sobie spójnie horror, gore i sex, wszystkie trzy elementy w różnych konfiguracjach. Rafał Galfryd Głuchowski w doskonałej przedmowie do wydania „Sabat, cholerny Sabat” przypomina o epoce, w której seria z Sabatem wzięła swój początek. Lata 70. to specyficzny czas – czas załamania wiary i ufności do służb kościelnych, to czas panowania różnorodnych kultów i sekt, czas tabliczek ouija i mody na wywoływanie duchów. Jak wspominali Warrenowie w swoich książkach – to był czas panowania zła, opętań demonicznych, więc… idealny czas dla horroru i dla bohatera, który jest i egzorcystą i kimś, kto niejako obraz egzorcysty przełamuje. Czas Marka Sabata.

Mark Sabat to bardzo niejednoznaczna postać. Postać, którą trzeba polubić, trzeba chociaż docenić, żeby móc z przyjemnością kontynuować jego przygody i perypetie. Sabat jest specyficzny – wyuzdany jak diabli, rozmyślający o sprawach cielesnych z intensywnością napalonego nastolatka. Jednocześnie to spec w swojej dziedzinie, człowiek na właściwym miejscu, o bardzo konkretnej misji. Guy N. Smith nadał mu szczyptę swoich cech fizycznych, podkręcił, podwędził, podrasował i wyszedł mu facet, któremu żadna sekta niestraszna, który ma zawsze czas na skok w bok, a który walczy z siłami ciemności, sam operując w mroku.

„Cmentarne hieny” to jedynie wstęp do sabatowego cyklu. To smakowita próbka tego, co znajdziemy w kolejnych odsłonach (mam przynajmniej taką nadzieję). To NASTY w całej swojej okazałości – „obrzydliwość”, jak sam swoją twórczość klasyfikował Smith. Jest krwawo, jest brutalnie i przerysowanie. Tutaj przemoc i seks działają wymiennie, na miarę psychodelicznych klasyków filmowych tamtych lat. Jest pulpowo po prostu, tak jak powinno być. To nie ma być horror najwyższej próby, to nie ma być dzieło elitarne, tylko dla wybrańców, którzy może za siódmym czytaniem zrozumieją metaforę – nie! To jest horror ludyczny, dla rozentuzjazmowanych mas czytelników, którzy wyruszą w szaloną jazdę z Markiem Sabatem. Ja pojadę, jak najbardziej, ale w samochodzie obok, bo z Markiem to nigdy nic nie wiadomo.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo Sabat może gdzieś się czaić w mroku (a z nim to nigdy nie wiadomo).

O.

Dodaj komentarz: