Paradoksalnie, trzy nie jest wcale idealną cyfrą. Wbrew kosmicznemu porządkowi. Wbrew ustalonym regułom. Trzy to zawsze jest za dużo albo za mało. Trzy to niepewność, chybotliwość, rozedrganie. Nawet małe dzieci przesiadają się ze swoich trójkołowców, gdy już osiągną równowagę. W związkach międzyludzkich troje oznacza pytania, podejrzenia, niepokoje. A w dziewczęcej przyjaźni? To zwiastun prawdziwych kłopotów.
Przekonały się o tym boleśnie bohaterki pasjonującego dreszczowca spod pióra Sary Pinborough, gdy jedna z nich umarła na 13 minut. Po tym już nic nie było takie jak wcześniej.
Natasha Howland, niekwestionowana królowa swojego liceum, umarła na trzynaście minut. Trzynaście minut w lodowatej wodzie, śpiączka z wyziębienia, a potem cud nowego życia. Jej wypadek wstrząsnął lokalną społecznością zrzeszoną wokół uczniów i ich rodziców, a sama dziewczyna utrzymuje, że nic nie pamięta z tamtego feralnego dnia. Z czasem jednak, jej historia wyłania się powoli za sprawą jej najlepszych przyjaciółek i kogoś, kogo Tasha odrzuciła lata wcześniej. Rozpoczyna się rozgrywka warta największych poświęceń.
Wokół dziewczęcych, niełatwych relacji wyrosło już mnóstwo lepszych i gorszych opowieści, chociaż śmiem twierdzić, że fikcja, jakkolwiek brutalna, nijak ma się do rzeczywistości. To morze zjadliwości, złośliwości, nienawiści jakie przelewa się przez wzburzone hormonami serca! Te spojrzenia mierzące od góry do dołu, o mocy radioaktywnych rentgenów! Ta umiejętność wydawania jednej, jednoznacznej opinii, która może w jednej chwili obrócić się przeciw każdej innej dziewczynie. I ty, Brutusie! Ile cesarzowych szkolnych korytarzy upadło przebitych sztyletami najlepszych, zaufanych przyjaciółek! Sarah Pinborough z wnikliwością na nowo wcieliła się w te nastoletnie dusze i obudziła najprawdziwsze potwory niejednej młodości.
13 minut to przejmujący thriller, który przenosi czytelnika w odległy czas, gdy świat nie nosił odcieni szarości. Ta historia przypomina szachową rozgrywkę czarne i białe zmienne w swojej naturze przemieszczające się po tylko sobie znanych trajektoriach, z wyrachowaniem, z wystudiowanym okrucieństwem. Bohaterki Sary Pinborough toczą wojny na naszych oczach, upadają wieże, leje się krew, sypią się kości. To mroczna opowieść i mogłaby wydarzyć się wszędzie. Mogłaby wydarzyć się zawsze. 13 minut nosi w sobie tę prawdę, którą zna każda młoda dziewczyna:
Tyle na temat przyjaźni na zawsze. Na zawsze jest tylko śmierć.
O.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo w snach tylko mroczna toń wody i odbicia pośród fal.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.
„Co kryją jej oczy” trzymała mnie w napięciu i wspominałabym ją miło, gdyby nie kompletnie odrealnione zakończenie. Mam nadzieję, że „13 minut” spodoba mi się bardziej.
Nie czytałam „Co kryją jej oczy” jeszcze, ale czeka na mnie na półce i teraz po „13 minutach” z chęcią sięgnę. Tutaj zakończenie jest udane, moim zdaniem. 🙂
Wow, Twoja recenzja Olgo zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Bardzo mnie to cieszy! 🙂
Z czymś mi się ta historia kojarzy, aż strach pomyśleć, że może z kimś z mojego dawnego liceum sprzed 12 lat. O_O
Dzięki za recenzję, brzmi szalenie ciekawie!
Sam Stephen King miał kłopot z oderwaniem się od tej powieści, więc wystarczy nam tylko powtórzyć, że to naprawdę przejmujący thriller. 🙂 I to przejmujący przez wielkie P, w którym przyjaźń idzie w parze z nienawiścią. Absolutnie polecamy!
Co do Stephena, to jemu nie do końca ufam (przy „Dziewczynie z pociągu” rozjechaliśmy się nieco), ale jak zaznaczyłam w filmiku – tutaj zdecydowanie się zgadzamy, 😀