Przed czytelnikiem bieszczadzka przygoda rodem z koszmaru! Horror psychologiczno-ekstremalny, klimatyczny i tajemniczy, idealny na długie jesienne wieczory i pierwsze zimowe dni – „Głód” Marcina Majchrzaka.
NA CZARNEJ POLANIE
Z dnia na dzień życie Tomka legło w gruzach, chociaż już i tak wydawało się, że nie może być gorzej. A jednak mogło. Tomek stracił pracę, rzuciła go dziewczyna i został zmuszony do wyprowadzki z domu. Do tego jest luty, pada śnieg i nie jest to dobry czas na bezdomność. Włócząc się po dworcu Tomek natyka się jednak na kogoś, kto tak jak on chwilowo donikąd się nie spieszy. Para nieznajomych rusza na spontaniczną wyprawę w Bieszczady i zupełnie przypadkiem, podczas śnieżnej zawieruchy trafia do pensjonatu Czarna Polana. Z początku to miejsce wydaje się bezpieczną przystanią, jednak wkrótce obnaży swoje prawdziwe oblicze.
CZY STRASZY?
Spodobało mi się, jak Marcin Majchrzak buduje atmosferę narastającej, niepojętej grozy. Niby nie straszy, niby można domyślić się rozwiązania akcji, a jednak podskórnie czujemy ciarki, stawiamy się w miejscu bohaterów i próbujemy zrozumieć tajemniczą naturę miejsca, do którego przyszło im trafić. Bohaterowie „Głodu” są całkowicie odcięci od świata – śnieżna zawierucha zdaje się nie mieć końca, a tym samym poczucie izolacji narasta z każdym kolejnym dniem. Dziwaczny pensjonat to niby azyl, schronienie przed przenikającym wszystko lodem i śniegiem, który może człowieka zadusić. A jednak to w jego murach nic nie jest pewne, a kolejne dni upływają bohaterom na psychodelicznych omamach i na niepokojących domysłach. Czytelnik z łatwością może wyobrazić sobie rozterki wewnętrzne bohaterów, może poczuć na własnej skórze przenikliwy chłód, od którego nie ma ucieczki.
PSYCHOLOGICZNO-EKSTREMALNIE
Radziłabym sięgać po „Głód” bez konkretnych oczekiwań i wyobrażeń. Pozwolić porwać się opowieści Marcina Majchrzaka, jest bowiem w jego piórze pewna lekkość, hipnotyzujący rytm, któremu nie sposób się oprzeć. Być może to ta zimowa atmosfera, być może bezpretensjonalny sznyt, być może samo wyobrażenie Bieszczad, w których łączy się wciąż to, co realne i namacalne z tym, czego nie da się tak łatwo objąć rozumem. Miejscami tam powieść bywa psychodeliczno-psychologiczna, z czasem, im bliżej końca, tym bardziej ekstremalna. Całość natomiast jest smakowicie satysfakcjonująca, zachwycająca klimatem i poczuciem oderwania od rzeczywistości. Prawdziwy koszmar, ale taki, który śledzimy z wypiekami na twarzy, nawet wtedy, gdy domyślamy się jego zakończenia.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo za oknem śnieżyca i nie ma ucieczki…
O.
*Zapraszam na film!
lubię taki klimat w książkach