Bezsenne Środy: „Ruiny” Scott Smith – recenzja

Nigdy bym nie przypuszczała, że opowieść o uroczej, kwiecistej winorośli w środku skwierczącej upałem meksykańskiej dżungli może zmrozić krew w żyłach Ruiny Scotta Smitha udowodniły, że wszystko może zabijać.

To taki znany filmowy schemat. Grupa znajomych wybiera się na wakacje do dalekiego, egzotycznego kraju. Ameryka Południowa, Azja, wyspy przeróżne rozsiane po mapach Plan z początku jest prosty, bo młodym zależy na odpoczynku i pysznej zabawie, suto zakrapianej tanim alkoholem, łatwo dostępnymi używkami i przygodnym seksem. Prawie jak w stolicy amerykańskiego hazardu co wydarzy się w Vegas zostaje w Vegas. W przypadku Las Vegas to raczej nieprawda, bo brudy wychodzą tam na wierzch szybciej niż gdziekolwiek, ale kiedy mówimy o meksykańskiej dżungli

Meksykańskie wybrzeże, mekka zagranicznych turystów. Grupa młodych znajomych ze Stanów Zjednoczonych poznaje młodego Niemca Mathiasa, trzech Greków na dokładkę i ruszają na miejscowe balety. Dni mijają leniwie i na wiecznym kacu, bez zbędnych przygód, kiedy pewnego dnia Mathias przybywa z wiadomością, że jego brat wyruszył do dżungli, dołączył do wykopalisk archeologicznych i nie ma z nim od wielu dni żadnego kontaktu. Znudzeni turyści, nie znając ani terenu, ani języka, wyruszają na poszukiwania, by przekonać się, że trafią do serca prawdziwego koszmaru.

Upalna, lepka, skwiercząca atmosfera Meksyku wypełniona po brzegi gnijącym smrodem dżungli w pełni kwitnienia, przetrawionego alkoholu i spoconych ciał. Takie wakacje sprawili sobie bohaterowie Ruin młodzi, skrajnie nieodpowiedzialni ludzie, którzy zdają się być niczym błękitne ptaki, nierozważni, nieogarnięci, liście na wietrze, które płyną z prądem. Na takich turystów o duszach wiecznych podróżników bez wprawy i przygotowania, podejmujących tak bezmyślne decyzje jak podróż w głąb kontynentu na ślepo i głucho, ignorujących zakazy i ostrzeżenia czeka sobie winorośl w tytułowych ruinach. A ona ma czas i zdolności, by wakacyjna podróż zamieniła się w prawdziwą torturę.

Jeśli nie będzie uważać, dojdziesz do punktu, kiedy dokonujesz wyborów bez zastanowienia. Bez planowania. I w końcu nie prowadzisz takiego życia, jak zamierzałaś. Może na to zasłużyłaś, ale nie tego chciałaś.

Scott Smith stworzył pełną napięcia opowieść o walce o przetrwanie, w której na ringu stają naprzeciw siebie człowiek kontra przyroda. Ruiny czyta się z narastającą fascynacją i obrzydzeniem. Fascynacją względem roślinnej, zielonej mocy, która zdolna jest do takiego okrucieństwa, oraz obrzydzeniem skierowanym na bohaterów, którzy za nic mają sobie jakiekolwiek zasady, wydają się sobie być panami życia, chociaż biernie podążają jedynie za najprostszymi instynktami, za nic mając moralność, obyczaje, szacunek Sama natura wydaje na nich swój osąd, skazując na cierpienie i śmierć w męczarniach z płonną nadzieją, że może ktoś przyjdzie, może ktoś zdoła ich uratować. Nawet jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, ukwiecona winorośl będzie wiedziała już co robić.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo słyszę głosy tych, których już nie ma.

O.

*Zajrzyjcie na kanał, by poznać inne opowieści o ŻARŁOCZNEJ PRZYRODZIE (już wieczorem!)

Komentarze do: “Bezsenne Środy: „Ruiny” Scott Smith – recenzja

  1. Matt napisał(a):

    Rewelacyjna książka, ekranizacje widziałem jako pierwszą, na szczęście sporo pozmieniali lub pozamieniali. Pozdrawiam

    • Bombeletta napisał(a):

      Dla mnie ta ekranizacja jest doskonałym uzupełnieniem książki – również oglądałam jako pierwszą i w sumie w głowie podczas lektury miałam wiele scen już obejrzanych. 🙂

Leave a Reply to MattCancel reply