Stuart Turton rzuca czytelnikom wyzwanie w swoim niebanalnym kryminale, który umyka wszelkim możliwym schematom gatunku Siedem śmierci Evelyn Hardcastle.
Powieść kryminalna opiera się na kilku podstawowych zasadach, które trudno przełamać, od których nie sposób uciec. Bo jakże to? Porzucić znany motyw mordercy i detektywa? Obalić podstawowy kanon, w którym trup to trup i nic go już nie wskrzesi, czasu cofnąć się nie da? Roznieść w pył tradycyjny schemat śledztwa? Czy taki twór będzie jeszcze można nazwać kryminałem? Tak, jeśli autor zdecyduje się rozsadzić gatunek jakim jest kryminał, przekroczyć granice i wykorzystać wszystkie możliwe narzędzia jakie tam znajdzie na swoją korzyść.
Ciemne, rozpadające się mury posiadłości Blackheath, przyczajonej w środku lasu, kryją w sobie zagadkę morderstwa. Każdego wieczoru, gdy zegar wybije jedenastą, ginie Evelyn Hardcastle, piękna i dumna córka właścicieli rezydencji. Evelyn ginie w nieskończoność, co wieczór powtarzając swój schemat śmierci i będzie tak ginąć do chwili aż ktoś w końcu rozwiąże jej tajemnicę. W zawieszonym w czasie Blackheath przebywa gromada gości, a pośród nich troje ludzi, którzy walczą o swoją wolność. Mają osiem dni i osiem szans, osiem dni i osiem wcieleń, by dowiedzieć się, kto zabił Evelyn Hardcastle. Jeśli im się nie uda, to nigdy nie opuszczą zaklętego kręgu przeklętej posiadłości.
Stuart Turton bawi się czytelnikiem, rzuca mu wyzwanie i wystawia na pastwę własnej pokręconej wyobraźni. Zagadka, którą stworzył zdaje się nie mieć rozwiązania, chyba że czytelnik będzie trzymał w garści wszystkie możliwe popkulturowe nawiązania, tym samym odnajdując klucz, który pozwoli mu wyłonić się z labiryntu Blackheath. Każdy rozdział jest jak klatka, z której nie można uciec, jak zamknięty ciasny pokój, który prowadzi do kolejnego pokoju i tak bez końca, chyba, że dostrzeżemy wszystkie przejścia, zyskamy wszystkie możliwe perspektywy.
Nie jestem pewna, czy w literaturze ktoś już pokusił się o taki kryminalny eksperyment, ale wydaje mi się, że postmodernistyczny pomysł Stuarta Turtona jest pierwszym na tak wyrafinowaną skalę. Siedem śmierci Evelyn Hardcastle ma w sobie wdzięk kryminalnych powieści retro sprzed lat, w duchu legendarnych opowieści Agathy Christie, ale jednocześnie czerpie swoje inspiracje z opowieści dystopijnych, oscylujących na granicy science fiction oraz czystej grozy. Turton zadbał o to, by do duszy czytelnika przelewać czarka po czarce krople niepokoju, zarażać go paranoją panującą w Blackheath, osaczać go poczuciem, że to on jest tutaj zwierzyną, a nie drapieżnikiem, a drapieżnik, który czai się w ciemnych korytarzach, w lustrach i pośród gości posiadłości to tylko jeden z wielu.
Już dawno nie czytałam powieści o tak ciekawej konstrukcji, o tak hipnotyzującej zagadce, z takim ambitnym i nieszablonowym podejściem do samego gatunku. Turton rozłożył kryminał na łopatki, dokonał intrygującej wiwisekcji i stworzył powieść iście postmodernistyczną, obłąkany melanż gatunkowy, w który wpada się jak do króliczej nory. Tylko czarów brak, a w zamian rozpadająca się, odurzająca smutkiem posiadłość w sercu samotnego lasu.
Nie da się zapomnieć.
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros. <3
**Zapraszam na film i na KONKURS!
Rewelacyjna książka!
Taaaaak! Czekalam na ta recenzje!!!
Mam nadzieję, że przekonałam. 😀
Bardzo bym chciała to przeczytać 🙂
Warto – lektura co najmniej zaskakująca! 🙂
Jestem w trakcie lektury i jestem zachwycony, pochłania się bardo szybko 😀 zastawiam się tylko czy kojarzysz jakiś filmik albo artykuł, który byłby poświęcony tym popculturowym smaczkom w powieści bo ja jakoś ich nie odnajduję xD (Chyba aż wstyd się przyznać).
Artykułu nie kojarzę, ani filmiku też nie – sama to wyłapałam po drodze w czasie lektury, bo trochę popkultury pochłonęłam w ostatnim czasie i widzę powiązania. (np. Westworld czy Czarne Lustro)
Namówiłas mnie, właśnie czytam 🙂
Koniecznie daj znać, czy Ci się podoba – kolejna powieść tego autora pojawi się już w marcu 🙂