Bezsenne Środy: „Moja przyjaciółka opętana” Grady Hendrix – recenzja PATRONACKA

Historia wielkiej dziewczyńskiej przyjaźni, szkolnych perypetii i pewnej nocy, która zmieniła wszystko – „Moja przyjaciółka opętana” Grady Hendrixa.

TA JEDNA NOC…

W dzieciństwie Abby i Gretchen spotkały się przypadkiem, by wkrótce zostać przyjaciółkami na dobre i na złe. Bawiły się razem, dorastały, robiły wszystko to, co dziewczyny robią razem, by czuć się częścią jedna drugiej. Wpadły nawet na pomysł, by pewnej nocy zrobić coś szalonego – coś, co miało być tylko zabawą, ale odmieniło ich nastoletnie życie na zawsze. Tamtej nocy Gretchen zniknęła pośród drzew, by wyłonić się naga, ubłocona, wpatrzona w przestrzeń mętnym wzrokiem. Inna. I tak to wszystko się zaczęło. Rozpacz. Rozdarcie. Rozstanie. I walka z czymś, co zamieszkało w duszy Gretchen.

CZY STRASZY?

To nie jest powieść straszna, chociaż operuje klasycznymi motywami i elementami, które pojawiają się w historiach o opętaniach. To raczej opowieść o przetrwaniu mimo wszystko, o przyjaźni, która zdolna pokonać jest samego diabła. Najważniejszy jest tutaj temat.

„Moja przyjaciółka opętana” zaczyna się niemal jak szkolna powieść obyczajowa, o dwóch dziewczynkach, które odnajdują w sobie przyjaciółki na całe życie. Hendrix wprowadza nas w zawiłe meandry społeczności, w której przyszło im dorastać. Abby to dziewczyna z klasy mocno średniej, pracującej, jej rodzice działają na kilka zmian i frontów, by mogła chodzić do prestiżowej szkoły. Gretchen natomiast, pochodzi z bogatej, uprzywilejowanej rodziny, której znajomi kręcą miasteczkiem i okolicą. Wszyscy się tu znają i spotykają na przyjęciach, koktajlach, a ich dzieci eksperymentują w zasięgu swoich granic.

Czytelnik wpada w ten świat wraz z Abby i z początku wcale nie czuje się outsiderem, jednak im bardziej wydarzenia wymykają się dziewczynom spod kontroli, tym większe widać rozdarcie i dramat, który przysłania nawet niepokojące i niesamowite elementy pojawiające się w powieści. W „Mojej przyjaciółce opętanej” wybija się ten znaczący moment, gdy wszystko się wali, rzeczywistość rozdziera i niczego nie można być pewnym, co w wieku nastoletnim graniczy z końcem świata. I można się z tym utożsamić.

NIEZAPOMNIANY KLIMAT

Grady Hendrix zabiera nas do amerykańskiej szkoły lat 80., na tamte korytarze nasączone tym charakterystycznym stylem i podkręcone muzycznymi nawiązaniami. Fabuła rozkręca się niespiesznie, bo nie ma dokąd się spieszyć – przemiana Gretchen natomiast będzie powoli ewoluować w taki sposób, by każde kolejne wydarzenie można było interpretować na różne możliwe sposoby.

Chociaż klasyczny i przerażający boleśnie „Egzorcysta” Blattego i „Moja przyjaciółka opętana” Hendrixa nie mają na pierwszy rzut oka za wiele wspólnego, to jednak łączy je jedno, moim – dorastająca dziewczyna. Dziewczyna, której przytrafiło się coś złego. Coś, czego nie potrafi, czego nie chce wytłumaczyć.  Scena w lesie, opuszczony bunkier, naga Gretchen… Rozwiązania niby nasuwają się same, ale tak jak w przypadku chociażby „Carrie” Kinga – niczego nie można być pewnym, gdy pojawia się w końcu to, co niesamowite i niewytłumaczalne.  Hendrix zadbał o to, by trzymać czytelnika w napięciu do samego końca, bez zbędnego przeciągania całości.

Przed Wami swoiście piękna opowieść o dziewczyńskiej przyjaźni, o jej wzlotach i upadkach, o krzywdzie, o rozpaczy i opętaniu, chociaż to można interpretować jak przy każdej tego typu opowieści z demoniczną obecnością w tle. W końcu każdy nosi swoje demony i swoje demony pokonuje, więc wszystko zależy od nas.

„Moją przyjaciółkę opętaną” polecam wszystkim zaczytanym wielbicielom grozy – czeka Was fenomenalna lektura! Ale na dokładkę proponuję ją wszystkim tym, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z grozą, ale mają obawy, nie wiedzą od czego i jak się zabrać za temat. Zacznijcie od Grady Hendrixa.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo cień sowy pada na moją twarz.

O.

*Zapraszam na film i na KONKURS!

Komentarz do: “Bezsenne Środy: „Moja przyjaciółka opętana” Grady Hendrix – recenzja PATRONACKA

Dodaj komentarz: