Dokonstrukcja grozy – poważnie to brzmi. Filozoficznie, filologicznie, tak jak chciałby Jacques Derrida, gdyby tylko horror znajdował się w zasięgu jego zainteresowań. Z pewnością zachwyciłby się tym, jak jego koncept ewoluował, jak opanował współczesną kulturę, ogarniętą gorączką postmodernizmu, od którego nie potrafimy się uwolnić. Dekonstrukcja jako idea, dekonstrukcja jako sposób odbioru tekstu, tym bardziej jeśli tekst aż prosi się o interpretację, ba, o nadinterpretację, jak napisałby Umberto Eco.
Taką wspaniałą literacką zabawę horrorem i powieścią grozy zaserwował czytelnikom amerykański pisarz Paul Tremblay, tworząc niezwykłą, meta-opowieść uhonorowaną prestiżową Nagrodą Brama Stokera „Głowa pełna duchów” („A Head Full of Ghosts”).
Nastoletnia Marjorie, ni stąd, ni zowąd, zaczyna zdradzać pierwsze objawy schizofrenii. Słyszy głosy wewnątrz swojej głowy, lunatykuje, mówi o ideach, które sączą się do jej głowy, snuje opowieści niesamowite, od których nie ma ucieczki. I powoli przestaje być sobą. Zdesperowani rodzice gotowi są na wszystko, by uratować najstarszą córkę przed obłędem, ale tradycyjna terapia lekami nie zdaje egzaminu. Decydują się podjąć ekstremalne środki, by pomóc córce, co wkrótce doprowadzi do nieuchronnej tragedii. Wszystko to obserwuje młodsza siostra Marjorie – Merry, Merricat* – która po latach opisze, co naprawdę wydarzyło się tamtego nieszczęśliwego roku, tuż przed Bożym Narodzeniem.
„– Idee. Jestem opętana przez idee. Równie stare co ludzkość, a może nawet starsze. Być może wcześniej one po prostu dryfowały w przestrzeni, czekając aż ktoś je pomyśli. Może my ich wcale nie myślimy, może wyławiamy je z innego wymiaru albo jakiegoś innego umysłu.”
Tremblay idzie na całość, nawiązując całkiem otwarcie do tytułów kultowych w popkulturze, np. „Egzorcysty” (filmu i powieści), wszystkich części „Evil Dead”, do „Nawiedzonego” Shirley Jackson, do „Żółtej tapety” Charlotte Perkins, do twórczości H.P. Lovecrafta i Necronomiconu, „Rytuału”, „Ringu” i… tego jednego, najważniejszego tytułu, który stanowi klamrę całości, zamyka fabułę i odnaleźć można go jedynie w pozostawionych przez Tremblaya wskazówkach, pomiędzy wierszami. Jednak opętanie, schizofrenia i egzorcyzm to tylko najbardziej podstawowa baza fabuły, bo tak naprawdę „Głowa pełna duchów” to metafora twórcy uwikłanego w koncepty kulturalne, od których nie ma ucieczki. Cokolwiek Tremblay by nie wymyślił – to już było! Jego narratorka ironicznie wyśmiewa to uwikłanie w popkulturę, nawet nie odpuszcza czytelnikom horrorów, których nazywa „starymi psiskami”, bo przecież MY, czytelnicy grozy, lubimy nawiązania, lubimy gry znanymi motywami, lubimy fabuły nawiązujące do tego, co znamy. Tremblay dobrze o tym wie, dlatego puszcza do obeznanego w horrorze czytelnika oko i tym samym dostajemy tu tak naprawdę misz-masz znanych opowieści, najbardziej kultowych i znaczących, ale podany na sposób postmodernistyczny, z twistem w samym sobie.
„Głowa pełna duchów” jest lekturą niesamowitą, którą w pełni mogą docenić starzy wyjadacze horroru, właśnie te „stare psiska”, którym nieobce są dzieła popkultury grozy, stanowiące ten jeden, najważniejszy kanon. Oczywiście można powieść Paula Tremblaya czytać bez znajomości czegokolwiek, ale otrzymamy wtedy smutną, spłyconą wersję czegoś, co w literaturze mielone jest od lat, w uproszczonej, niczym niewyróżniającej się wersji. A taka lektura byłaby jedynie na szkodę „Głowy pełnej duchów”, która staje się czymś o wiele więcej, jeśli odczytamy ją jako meta-książkę, jako opowieść, która skrywa w sobie niejedną tajemnicę, która daje do myślenia i zostaje w głowie na bardzo długi czas, stając się kolejnych głosem niemożliwym do uciszenia.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo… rozmyślam o małej Merricat i jej zgubionej siostrze.
O.
*UWAGA, mini-spoiler dla dociekliwych! Merricat – w polskiej edycji powieści tłumacz zdecydował się na dosłowne tłumaczenie tego przezwiska „Kocica Merry”, ale… tutaj mogę podpowiedzieć, że właśnie to przezwisko w jego oryginalnej, niezmiennej formie stanowi klucz do zagadki zrozumienia „Głowy pełnej duchów”.
**Zapraszam na filmik!
Na pewno się z nią zapoznam z najbliższym czasie! 🙂
Bardzo polecam, tym bardziej jeśli uwielbiasz grozę. 🙂
Na pewno książkę poszukam, chociaż „Draculi” Stokera chyba nikt w moim rankingu nie pobije 😉
Faktycznie „Draculę” trudno przebić – BO KREW JEST ŻYCIEM! <3